Przystałam, czując, iż dalej nie pobiegnę. Tak bardzo chciałam zakończyć swój marny żywot. Ptaszki śpiewały, wietrzyk powiewał, dookoła zielono... No, idealna sceneria do dramatycznego punktu zwrotnego, którym miałby być mój zgon.
- Jessica, nie wygłupiaj się, już niedaleko.
- Ja nie dam rady. Zostaw mnie, błagam, ja chcę z tym skończyć - wiedziałam, że głos mi się załamuje. Słyszałam, jak jęknął.
Przyspieszając oddech, złapałam się za miejsce, gdzie aparat pompujący krew niemiłosiernie mnie kłuł, uniemożliwiając ucieczkę. Uniemożliwiając ratunek.
- Jess, wstawaj, ale już!
- Uroczy lokowany chłopaczyno, ja nie... - przerwałam, bo kolejne ukłucie zabolało mnie niemiłosiernie. A chciałam dodać tym ostatnim chwilom trochę humoru.
Czułam, jak upadam na trawę, dysząc ciężko. Zabrakło mi powietrza, którego w żaden sposób nie mogłam dostarczyć osłabionemu organizmowi. Miałam wrażenie, że do nosa wsadzili mi watę, a do gardła piłkę. Wijąc się, radowałam, iż nadszedł długo oczekiwany przeze mnie moment. Umieram. W męczarniach, dusząc się, ale umieram. W końcu.
Układając w myślach pierwszą dziękczynną modlitwę, a drugą w życiu, poczułam, jak ktoś mnie podnosi. Biegnie. Sam się modli, za mnie. O, niegodziwcze! Zostaw mnie, chcę umrzeć! Ja nie rozumiem, Boże. Dlaczego nie spełnisz tej jednej mojej prośby? Nigdy nie zwalałam Ci się na głowę, nie zasypywałam dziecinnymi błaganiami i modlitwami. Pozwoliłam się upokarzać, a Ty nie możesz zrobić dla mnie choć tyle? Daj mi zejść z tego świata!
Zatkałam nos, łudząc się, iż to przyspieszy proces mej śmierci. Łudząc się, że ten Lokowany Pudel nie dobiegnie do swego schronienia na czas.
Nie wytrzymam. Obraz począł się rozmazywać, głowa pulsować, a niedotlenione komórki boleć. Tak! Wydałam, w moim mniemaniu, ostatnie tchnienie i zamknęłam teatralnie oczy, żegnając się z tym światem. Boże...Dziękuję!!
Ocknęłam się dosyć ociężała, jak na duszę. Właściwie nie zainicjowałam żadnej zmiany, wręcz przeciwnie, czułam się normalnie. Jęknęłam głośno. Boże, jesteś nikim.
- Jessica, wszystko w porządku? - zapytał tym swoim troskliwym głosem.
- W porządku? Nic nie jest w porządku! Dlaczego mnie tam nie zostawiłeś, no, dlaczego?! Do czego ci jestem potrzebna?! - po moich policzkach zaczęły spływać łzy - Też chcesz się mną zabawić?! Proszę, wszyscy jesteście tacy sami! Zostaw mnie, ja, ja stąd idę, ja... rzucę się z mostu, zaćpam na śmierć, wpadnę pod samochód, cokolwiek, kurna, cokolwiek!
Zignorował mój wybuch. Słona ciecz płynęła policzkami, twarz poczerwieniała z rozpaczy, dłonie zaciskały się w pięści, a on... on po prostu to zignorował.
Podszedłszy do mnie powoli, objął ramionami me wymęczone ciało, przytulił. Wyrywałam się, krzyczałam, lecz on, będąc ode mnie silniejszym, trzymał mocno. W końcu, głaskając włosy, szepnął:
- Uspokój się. Poradzisz sobie, wszystko będzie dobrze.
Poddałam się. Pozwoliłam łzom płynąć, pozwoliłam, ażeby trzymał mnie, obejmował. Czułam się tak bezpiecznie, acz równie niespokojnie. Nie potrafiłam mu zaufać, wiedziałam, że mówi mi to tylko, by mnie pocieszyć, uspokoić. Dla mnie nie ma ratunku, ja poddałam się już dawno. Nie poradziłam sobie wtedy, nie potrafię poradzić dziś, nie poradzę jutro. Jeśli jutro w ogóle będę jeszcze na tym świecie.
Nie wiem ile czasu tkwiłam w tym uścisku, lecz ocuciło mnie drżenie rąk. Przeraziłam się.
- Muszę iść do łazienki - wysapałam szybko.
- Na pewno dobrze się czujesz?
Czy ludzie naprawdę muszą zadawać tak idiotyczne pytania w najmniej odpowiednich chwilach? Moja głowa zaczęła pulsować, wiedziałam, że jak zaraz nie dostanę narkotyku stanie się ze mną coś złego.
- Na pewno - zapewniwszy go, schowałam drżące dłonie w kieszenie bluzy.
- Chodź, pokażę ci gdzie jest. Jakbyś czegoś potrzebowała...
- To ci powiem. Harry, proszę.
Zamilkł. Podreptałam za nim ostatkiem sił. Dostawszy się w końcu do upragnionego pomieszczenia, rzuciłam się pędem do umywalki. Ciężko dysząc, wyjęłam torebeczkę i wciągnęłam proszek. Odchyliłam głowę do tyłu i oddychałam miarowo. Nareszcie.
Zajrzałam do kieszeni; z trwogą stwierdziłam, iż mam tylko cztery dawki narkotyku. Dopiero po uspokojeniu kolejnego załamania nerwowego rozejrzałam się po łazience. Zarówno kafelki na podłodze, jak i te na ścianach, były koloru beżowego. Wszystko urządzone według ustalonej hierarchii, nawet ręczniki wiszące przy umywalce i prysznicu miały kolor brązowy, idealnie współgrający z otoczeniem. Na pułkach zaś stały dokładnie poukładane buteleczki i kosmetyki.
Poczułam się nagle tak błogo, bynajmniej nie tylko przez zaspokojenie głodu narkotykowego. Już dawno nie przebywałam w tak czystym pomieszczeniu.
Mój tęskny wzrok na dłużej spoczął na prysznicu. Zapragnęłam tam wejść i umyć się. Pierwszy raz od bardzo dawna porządnie się umyć.
Po cichutku wyszłam na korytarz, wołając nieśmiało imię lokowanego chłopaka. Przybył szybciej, aniżeliby mi się wydawało.
- Coś się stało? - przyjrzał mi się dokładnie. Zapewne moje oczy były podkrążone za sprawką narkotyku. Westchnęłam. Prędzej, czy później, domyśli się i tak. Ciekawe co zrobi, dowiedziawszy się, że chowa pod dachem ćpającą dziwkę? Wręczy mi do ręki karton i wygoni na ulicę? Zapewne. W najlepszym wypadku wyśle mnie do zimnej piwnicy... - Jessica? Słyszysz mnie?
- Co? A tak... ja... Ja przepraszam, zamyśliłam się - spuściłam wzrok, mówiąc lekko zachrypniętym głosem. W ciszy oczekiwałam na jakiś cios. Zawsze mi go zadawano, gdy nie okazywałam zainteresowania lub zrobiłam coś, co się komuś nie spodobało.
- Jessica?! - złapał mnie za ramiona. Krzyknęłam.
- Błagam, zostaw mnie!
Schowałam twarz w dłonie. Dlaczego jeszcze tego nie zrobił? Boże, dlaczego tak długo trzyma mnie w tej cholernej ciszy?! Walnij i po sprawie! Boże, proszę...
- Jess, zrozum, tu nic ci nie grozi!
Tak, dopóki nie zasnę, prawda? Wtedy się zakradniesz i mnie zeszmacisz?! Cóż, nic nowego!
Wiedziałam, że znowu płaczę. Boże, znowu płaczę!
- Proszę - głos mu się załamał. Podniosłam zdziwione oczy. Przestań, mówiłam do siebie, jest świetnym aktorem.
W końcu, wycierając łzy, zdobyłam się na odwagę.
- Harry, bo ja chciałam... chciałam skorzystać z prysznica.
Wstrzymałam oddech, oczekując. Czego mam się spodziewać? Kolejnego ciosu w mym marnym żywocie? A może Styles w końcu uzna, iż jestem tylko zawadą, niechcianym wrzodem na tyłku?
- Zaraz przyniosę ci ręcznik.
Zamrugałam, zaskoczona.
Zostawił mnie na chwilę, przez którą czułam się niezwykle samotna.
Wręczył mi do ręki przedmiot do wytarcia, stałam minutę, zbierając w sobie odwagę. Odwagę, by wypowiedzieć słowo, które dawno nikt ode mnie nie usłyszał.
- Dziękuję.
- Nie ma za co.
- Za ręcznik, za wszystko. Dziękuję.
Uśmiechnął się, ukazując to swoje uzębienie. Nie jestem pewna, ale chyba ten gest odwzajemniłam. Pewnie wyglądało to koślawo, gdyż mięśnie mojej twarzy nie przyzwyczajone są do uśmiechów.
Przekroczywszy ponownie próg łazienki, weszłam pod prysznic. Odkręciłam wodę, a strugi zimnej wody spływały po moim ciele. Wzięłam do ręki pierwszy lepszy żel do mycia. Jak on cudownie pachniał! Jak ja cudownie pachnę!
Następnym środkiem czyszczącym, który wpadł w me dłonie, okazał się być szampon do włosów z jakimś wyciągiem z migdałów. Cóż za cudowne uczucie. Pierwszy raz od bardzo dawna użyłam szamponu, przeważnie moje włosy musiały się nacieszyć jedynie wodą, która nie zawsze była czysta...
Ale, oddałam się chwili. Nie wiem, ile czasu spędziłam pod strugiem wody, lecz były to minuty niezapomniane.
Wytarłszy się ręcznikiem, włożyłam na siebie upraną bieliznę i pięknie pachnącą koszulę Harrolda. Następnie wyszłam z beżowej łazienki, kierując się ku kuchni, gdzie tymczasowo słyszałam głos chłopaka.
Ze spuszczoną głową zawitałam do pomieszczenia; z ulgą stwierdziłam, że Lokowany rozmawiał jedynie przez telefon. Przygotowana na ewentualne rozmowy z innym mężczyzną jeszcze nie byłam. I nie wiem, czy będę kiedykolwiek.
Zobaczywszy mnie, ponownie się uśmiechnął. Podjęłam kolejną próbę, by mu ten gest odwzajemnić, nie byłam pewna, ale chyba wyszło lepiej niż poprzednio.
Do moich nozdrzy dotarł smakowity zapach. Nie wiem, kiedy ostatni raz jadłam ciepły posiłek. Czułam się, jak jakiś rozbitek, który powraca do cywilizacji i wszystko jest dla niego nowe, z tą różnicą, iż rozbitek miałby lepsze życie ode mnie.
Zaprosiwszy mnie do stołu, podsunął pod nos talerz z jakąś niezwykle smakowicie wyglądającą i pachnącą potrawą. Choć nie miałam pojęcia jak się nazywa, zaczęłam ją ze smakiem pałaszować, o mało co się nie krztusząc.
Przez cały okres mego dzikiego pożywiania się, lokowany chłopak czujnie mi się przyglądał. Czułam się nieswojo, miałam wrażenie, że obmyśla plan, jak mnie uwieść i zaliczyć. Jak wszyscy samce.
- Dlaczego mi się tak przyglądasz? - w moim głosie można było wyczuć chrypkę, typowe, gdy się boję.
- Przepraszam, niechcący - jego zakłopotany wzrok i wypieki na twarzy zbiły mnie z tropu.
Nie odpowiedziałam, wsadziłam do buzi kolejną nienaturalnie dużą porcję, napawając się wyjątkowością chwili. Cóż, nie wiadomo, kiedy będzie mi dane zjeść następny taki obiad, a raczej kolację. Zresztą nie wiem. Jestem w szoku. Ciężkim szoku. W stanie odrętwienia umysłowego.
- Nie mówiłaś mi jeszcze, jak masz na nazwisko - ozwał się.
Przestałam przeżuwać, rozmyślając, czy to nie jakaś podpucha. Powiedzieć mu?
- Smith. Jessica Smith - jeśli podpucha, już po mnie.
- Ciekawi mnie, jak się dostałaś do tego... budynku.
- To długa historia - odpowiedziałam, znów chrypiąc.
Przechylił głowę niczym pudel, który próbuje zrozumieć komendę swej pani. Ha, ha, trafiłam z tym pudlem.
- Z czego się śmiejesz? - zapytał, lustrując swe ubranie - Mam coś na twarzy?
Tak, parę ładnych, zielonych oczu.
- Nie - powiedziałam szybko.
- Smakuje ci?
- Czy smakuje? Nie wiem, kiedy ostatni raz jadłam coś tak przepysznego.
Westchnęłam, a w mym gardle pojawiła się gula. Przełknęłam głośno ślinę, pozbywając się jej. Nie rozklejaj się. Nie teraz. Nie przy nim.
- Jessica...
- Nic nie mów. Ja jestem wrakiem, nie wiem po co mnie przygarnąłeś. Nie brzydzisz się mnie? Wszyscy tak robią. Wszyscy, którzy za wszelką cenę nie chcą poznać prawdy, by przypadkiem nie poczuć współczucia. Najlepiej kogoś wyzwać, to o wiele prostsze niż pomoc. Wiem o tym lepiej, aniżeli ktokolwiek inny.
- Jessica... - powtórzył, tym razem chrypiąc.
- Nic nie mów. Po prostu nic nie mów. Nie chcę litości, nie chcę żebyś miał przeze mnie problemy, więc wyniosę się stąd jak najszybciej. Nie martw się, już niedługo się mnie pozbędziesz, tej dziwki z burdelu kilka domów dalej...
- Jessica! - krzyknął.
Spuściłam wzrok. A więc mam się wynieść już dziś? Cóż, to było do przewidzenia.
- Posłuchaj mnie, raz, a porządnie! - ujął w dłonie me policzki, patrząc w oczy - Zostaniesz tu. Nie wiem ile, ale zostaniesz. Na razie musisz nosić moje ciuchy, lecz pojedziemy do sklepu...
- Harry... - przerwałam mu słabym głosem - Ty nic nie rozumiesz? Ja jestem pułapką, złą decyzją, nikomu niepotrzebnym, a wręcz przeszkadzającym, wrzodem na tyłku. No, poza Lucasem. On nie odpuści, rozumiesz, będzie mnie szukał. A co wtedy?! Co, jak mnie znajdzie?!
- A niech przychodzi, nie boję się go.
On nic nie rozumie. Ten naiwny, lokowany pudel nic nie rozumie!
- Chyba naprawdę nie chcesz być piękny.
- Sugerujesz, że coś mi zrobi?
- Sugeruję, że po spotkaniu z nim twoja rodzina będzie musiała odkładać pieniądze na nowy grób. Harry, to nie zabawa! On jest niebezpieczny!
- Właśnie dlatego tu zostaniesz.
- By cię narażać, by narażać twoją rodzinę?! Taka dziwka jak ja, nie zasługuje na pomoc takiej osoby jak ty. Ja nie chcę litości!
- A kto tu się lituje?! Ja ci pomagam nie ze współczucia, ja ci pomagam, bo... bo po prostu muszę! Taki już jestem!
Umrze śmiercią tragiczną. Ten lokowany pudel umrze śmiercią tragiczną, a przez kogo?! Przeze mnie! Nie dopuszczę do tego. Wystarczy, że ja cierpię. Bóg nie pozwoliłby, by jego wrzód na miłosiernym tyłku sprowadzał cierpienie na inne wrzody, popularnie nazwane owieczkami. Tak, owieczki litościwego pasterza. Do jasnej Anielki, jacy ludzie są naiwni!
- Dobrze, wygrałeś.
Tymczasowo. Przyjrzyj się, bo szanowna szmata, Jessica Smith, już niedługo opuści twoje gniazdko.
Powróciłam do pałaszowania posiłku, ignorując spojrzenia Stylesa.
- Byłaś wspaniała, kotku - zaświegotał Liam.
Patrzył na nią bezwstydnie. Miała idealne kształty, wspaniałą talię.
Julie poznał niedawno, zabawiwszy się z nią w toalecie. Spodobała mu się od razu, była niespotykanie dobra w erotycznych zabawach. Czuł, że to będzie niezapomniana przygoda. Być może najdłuższa, być może nie. Zależy od tego, ile energii nie szanująca siebie dziewczyna włoży w to, by się szybko wymagającemu Liam'owi nie znudzić. Oj nie, przecież tego by nie chciała. Zapewniał jej świetną zabawę, a co przede wszystkim – sławę. No i jeszcze sławę, sławę i sławę. Wspomniałam o sławie?
Chciała go wykorzystać. Dobrały się dwa niegrzeczne gołąbki.
- Ty również, misiu - oblizała wyzywająco swoje wargi.
Jak to jest, że jedna samica chlasta swym ciałem na lewo i prawo, a druga, zmuszana do tego, niezwykle cierpi? Praw, kierujących tym światem, nie da się zrozumieć.
Zarzuciła mu ręce na szyję, ocierając się o całe jego ciało. Wiedziała, że rozpali go do czerwoności, wiedziała, że zrobią to jeszcze raz. Wiedziała, a jednak nie zareagowała. Kim są takie dziewczyny? Powiedzmy szczerze, NIKIM.
Tej nocy nie mogłam spać. Drzemałam czujnie, nasłuchując. Bałam się.
Przysnęłam dopiero nad ranem, nie mniej przepełniona trwogą.
_________________________________________________
Udało się, napisałam.
Starałam się jak mogłam, odcinek wyszedł [moim zdaniem] bardzo długi. Ale to dobrze, bo kolejny ukaże się dopiero za tydzień albo 2 tygodnie. Chciałabym Wam bardzo podziękować,za miłe komentarze, to sprawia,że nadal chcę mi się prowadzić tego bloga ; )
aaale zajebiste, mam zajawe na twojego bloga moglabym go czytać godzinami !
OdpowiedzUsuńDługi... co tam, że długi? Czytając go wydaje się być za krótki. Nic dawno mnie tak nie pochłonęło. Czekam z przyspieszonym biciem serca na kolejny rozdział! Pozdrawiam. [mykryptonite.blog.onet.pl]
OdpowiedzUsuńdługi ale tam :D luubie takie <3 zapraszam do siebie!
OdpowiedzUsuńświetny to mało powiedziane , ten blog jest zajebisty :D
OdpowiedzUsuńjuż nie mogę doczekać się następnego rozdziału xD
zapraszam do mnie: zapamietaj-mnie-taka-jaka-bylam.blogspot.com