piątek, 27 kwietnia 2012

|09| "Walczyłaś i wygrałaś."


  - Już po wszystkim, panienko Smith.
Zostałam niemalże oślepiona niezwykle rażącym, białym kolorem zębów lekarza. Uśmiechał się do mnie, ukazując całe swe uzębienie. Wyglądał na człowieka zadowolonego ze swojej pracy, takiego, jakiego rozpiera ogromna duma.
Z czego był dumny – nie wiem. Jedyne, co zaprzątało moją głowę, to zasadnicze pytanie brzmiące: Co się ze mną działo?!
Nie pamiętam nic, odkąd sylwetka Harrego opuściła pomieszczenie szpitalne, w którym się znajdowałam. Wtedy czułam tylko niewyobrażalny ból.
A teraz? Ile czasu minęło?
- Jestem z pani niezwykle dumny - ponownie się uśmiechnął.
To dziwne, myślałam, że jest dumny z siebie.
Chciałam zadać jedno z dręczących mnie pytań, aby choć w małym stopniu uzupełnić swą niewiedzę, aczkolwiek z mojego gardła wydobyło się jedynie kilka niezidentyfikowanych dźwięków i jedno rozpaczliwe westchnięcie.
- Proszę się nie obawiać. Niech pani odpoczywa. Jest pani wolna.
O czym on, do Jasnej Anielki i Matki Ziemi, wygaduje?
- Tak Jessica, jesteś wolna - zawtórował mu Styles.
Ujął delikatnie moją dłoń.
Podjęłam się kolejnej próby wypowiedzenia ważnego pytania, lecz moje starania spełzły na niczym.
- Jess, nie wysilaj się, proszę.
Popatrzyłam na niego błagalnym wzrokiem.
- Co się... co... - odchrząknęłam głośno - Co się zemną działo?
Spuścił głowę, oddychając ciężko.
- Walczyłaś, walczyłaś. No i wygrałaś.
- Jak to?
- Wygrałaś z nałogiem.
- Ile... Ile czasu ?
- Dwa tygodnie - odparł beznamiętnie. Widziałam w jego oczach ból -  To było straszne. Nie rozumiem, jak mogłaś się tak krzywdzić.
- Co... co robiłam? - zapytałam, niemalże się krztusząc.
- Cierpiałaś. Niewyobrażalnie cierpiałaś.
Nie wiem kiedy zaczęłam płakać, aczkolwiek ciche łkanie w szybkim tempie zamieniło się w głośny, rozpaczliwy płacz. Nie było to bynajmniej powodem mego cierpienia, którego zresztą nie pamiętam i już nie odczuwam. Było to powodem cierpienia Harrego i tego, co musiał oglądać.
Ranię wszystkich dookoła. Dlaczego ja to robię?
- Spokojnie, panienko Smith. Jeśli jutro wszystko będzie w porządku, pojutrze wróci pani do domu.
Do jakiego domu? Ja takowego nie posiadam.
Kiedy niezwykle dumny z siebie lekarz opuścił salę, westchnęłam ciężko i próbowałam uspokoić swe łkanie.
- Ja przepraszam... nie... nie... chciałam - poczułam jak do oczu znowu napływają mi łzy. Naprawdę nie chciałam i nie chcę go ranić. Nikogo nie chcę ranić.
- Daj spokój.  Już dobrze.
Spuścił głowę, kręcąc nią z niedowierzaniem. Otworzyłam usta, ażeby przeprosić go ponownie, lecz gestem ręki pokazał mi, żebym się nie odzywała.
- Jessica, masz nic nie mówić. Odpoczywaj.
Westchnęłam. Tak często słyszałam moje plugawe imię w jego ustach, jednakże potrafił wypowiedzieć je w taki sposób, że przez chwilę traciłam swą niechęć.
Moja głowa nagle eksplodowała tysiącem pytań. Co teraz zrobię? Muszę znaleźć jakąś pracę, żeby... żeby zapłacić za mieszkanie u niego. Kto mnie zatrudni? Z czego będę żyła? W co się ubiorę? Nie mogę przecież ciągle liczyć na niego...
Tak, On. Spoglądał teraz martwym wzrokiem w okno. Przyjrzałam mu się dokładnie, unosząc lekko kąciki ust do góry.
Śliwa pod okiem dawno zmieniła swój odcień na żółto-zielony i powoli całkowicie bladła. Rozcięta warga goiła się, a siniaków w zasadzie nie było już widać.
Wykorzystując moment, iż dalej wpatruje się w okno, kontynuowałam swe idiotyczne badania. On był naprawdę przystojny. Przystojny i dobroduszny.
W tym momencie przeniósł wzrok na mnie i uśmiechnął się łobuzersko, widząc moje zmieszanie.
Nie chcąc nawiązywać kontaktu wzrokowego, zaczęłam rozglądać się po sali. Ponieważ w myślach wciąż miałam jego twarz, wielki wazon z kwiatami zauważyłam dopiero po dłuższej chwili.
Westchnęłam głośno. Dobroduszny. Dobroduszny i przystojny.
- Nie  musiałeś.
- Wiem. One nie są ode mnie - odpowiedział, jakby mając do siebie żal.
Wyprzedził moje pytanie.
- Zdążyłem cię już poznać, wiem, że nie lubisz tego typu prezentów. W ogóle nie lubisz prezentów.
- Więc od kogo to jest? - zapytałam, dziwiąc się coraz bardziej.
- Od Zayna.
Spojrzałam na niego, wytrzeszczając oczy.
- Był tutaj trzy dni temu... Chyba w końcu skończyło się jedzenie w lodówce i zauważył, że mnie nie ma.  - zacisnął dłonie w pięści.
Wiedziałam, iż powstrzymuje się, aby się nie rozpłakać. Ja również zdążyłam go już dobrze poznać.
Zayn przyniósł mi kwiaty. To niedorzeczne! Ten egoistyczny (acz niezwykle przystojny) wieśniak przyniósł mi kwiaty... To niedorzeczne, powiadam! 
- Ja też tego nie rozumiem - wzruszył ramionami, a następnie zaśmiał się głośno, zapewne widząc moją minę.
Spuściłam głowę, myślami uciekając na chwilę do Malika, skarciłam się jednak szybko. To nie ma sensu, Jess, opanuj się. Ten związek nie ma szans.
Dlaczego on to zrobił? Co chciał tym osiągnąć? Moja wyobraźnia płatała figle, tworzyła nierealne obrazy. Ja i Zayn. Taki ciepły, troskliwy Zayn. Chciało mi się śmiać; byłby to zapewne histeryczny śmiech dopełniony nutką rozpaczy i żalu. Pragnęłam, żeby był jak Harry. Ponownie zachciało mi się płakać.
Przyłapałam Harolda na dłuższym przyglądaniu się mojej twarzy i tym razem ja uśmiechnęłam się łobuzersko, gdy odwrócił się, speszony.
- Ile czasu tu ze mną siedzisz? - zapytałam nagle, czując, że w końcu odzyskuję głos.
- Niedługo... Ja w zasadzie przyszedłem przed chwilą...
- Jesteś tu cały czas, bez przerwy, prawda?
Wzruszył ramionami, a ja uśmiechnęłam się blado.
- W sumie dopóki wkurzony lekarz mnie nie wyrzuci - zaśmiał się - Robi to za każdym razem, gdy siedzę za długo.
- Dlaczego to robisz? - za wszelką cenę pragnęłam uspokoić drżenie głosu - Tak naprawdę, dlaczego?
- Bardzo cię lubię. - powiedział, bawiąc się palcami u rąk.
On cię kocha, egoistko. Kocha cię! A ty nie umiesz odwzajemnić jego uczuć!
- Dziękuję ci.
Otarłam jedną, malutką łzę. Nie potrafiłam go zrozumieć i raczej potrafić nie będę. Zastanawiałam się, czemu Bóg zesłał mu właśnie mnie. Czemu sprawił, że się zakochał? Jessica Smith! Może... może tobie się tylko wydaje? Powiedział, że lubi, prawda? LUBI. Tak po prostu pragnie zrobić dobry uczynek. Karmi cię, przesiaduje z tobą, patrzy z miłością.
Boże.
  - Harry. Ja sobie naprawdę poradzę. Przyjaciele  cię potrzebują.
Ugryzłam się w język za późno, zdążyłam już trafić w czuły punkt.
- Potrzebują?! Gdyby potrzebowali, odwiedziliby mnie chodź raz! Rozumiesz?! Chodź jeden, zasrany raz! Mogliby chociaż zapytać, jak się czuję. Czy coś mnie boli. Boże, Jessica, ja pragnę twojego szczęścia, ale ty cały czas to odrzucasz. Tworzysz jakiś wielki mur i nie pozwalasz nikomu przez niego przejść. Ja rozumiem, że dużo wycierpiałaś, ale ja też nie miałem różowo!. Jeśli tak bardzo... Boże, nie, to nie! Jak tak bardzo chcesz, radź sobie sama!
Wstał zbyt energicznie, gdyż krzesło z hukiem upadło na podłogę. Chowając twarz w dłoniach, wyszedł z sali. Znalazłszy się na korytarzu, oparł się o ścianę, ciężko oddychając. Widziałam przez szklane drzwi, że dzieje się coś nie tak. Wpadłam w panikę.

Pierwszy sygnał. Drugi. Trzeci.
- Kurwa mać! - wrzasnąwszy, rzucił komórką w ścianę, a ta na wskutek uderzenia rozprysła się na kawałeczki - Kurwa mać! - powtórzył głośniej.
- Co jest ? - Zayn z kpiącym uśmieszkiem wszedł do kuchni - Julie nie chce się już z tobą spotykać ?
- Zamknij japę!
- A więc jednak - zaśmiał się - Co ci jest? To tylko dziewczyna, pacanie. Będzie następna.
-To znajdź mi taką, która jest jak ona.
Mulat uśmiechnął się szyderczo.
- Ja tam się zastanawiam, co ma ta cała Smith w sobie, że uwiodła nawet naszego Harrego.
- Harry  ma jakąś laskę?! - wkurzony dotychczas Liam, wybuchł niekontrolowanym śmiechem.
- Widocznie ma , niezła jest.
- Muszę ją poznać. Ale, że Harry? Jaja sobie robisz - kontynuował śmiech.
- Przecież ci mówię. 
- Dobra. Zamknij się - syknął - Powiedz mi, jak mogę odzyskać Julie.
- Tobie do reszty odbiło? TO JEST TYLKO DZIEWCZYNA. Ja wiem, że masz problem ze znalezieniem kolejnej, ale...
- Ja mówię poważnie.
- Nie znam się na tej całej zasranej, miłosnej sielance, lecz wydaje mi się, że tu nie o to chodzi. Czyżbyś wpadł ?
- Nie pieprz.
- Nie da rady.

Ku mojej wielkiej uciesze, lekarz pozwolił mi z nim posiedzieć. Cukrzyca. Jebana cukrzyca!
Zrozumiałam jego słowa. „Jak tak bardzo chcesz, radź sobie sama!”. Dotarło do mnie, że to niemożliwe. Nie poradzę sobie. Nie poradzę sobie, a ciągle odpycham jego pomocną dłoń. Tylko co się stanie, jak się jej złapię? Jak pozwolę mu sobie pomóc? Nie potrafię się odwdzięczyć. To byłby kolejny przejaw mojego ogromnego egoizmu.
Nie kontrolując swych odruchów, pogłaskałam go leciutko po policzku. „Dlaczego Zayn nie może być taki, jak ty?” to idiotyczne pytanie znów przemknęło przez moją głowę.
Jestem niesprawiedliwa! On jest taki dobry. BOŻE!
Usłyszawszy jego cichutki chichot, przestałam się nad sobą użalać. Obudził się, a ja nadal trzymałam dłoń na jego policzku, jak jakaś idiotka.
Szybko oderwałam od niego swą górną kończynę, czym tylko bardziej go rozśmieszyłam. Czułam się głupio i nieswojo, a on wcale nie pomagał mi się uspokoić. Jezu, ja się rumienię!
Zachichotał głośniej.
Prychnęłam, obrażona i odwróciłam twarz, klnąc na siebie. Nie lubiłam, jak ktoś mnie zawstydzał. W ogóle nie lubiłam niezręcznych sytuacji.
- Dlaczego zabrałaś dłoń? Było całkiem miło - uśmiechnął się uwodzicielsko, a ja miałam ochotę pokaleczyć jego twarz - Wiesz, że jesteś słodka, jak się rumienisz?
Przesadził.
- Nie robię tego na zawołanie.
- No weź.
- Nie.
- Proszę!
Zmroziłam wzrokiem jego rozanieloną i niezwykle rozbawioną twarz.
- A idź mi - prychnęłam.
- Martwiłaś się o mnie, przyznaj!
- Wcale nie!
- A wcale tak!
- Jezu! - jęknęłam głośno, wznosząc oczy ku niebu.
- Chryste! - naśladował mnie.
- Chcesz sobie nagrabić, Haroldzie... - spoważniałam, drapiąc się w głowę - Jak ty miałeś na nazwisko?
W tej chwili nie wytrzymał. Chichotał i chichotał dopóty, dopóki nie opuściłam z sali, warcząc pod nosem. W zasadzie wyszłabym tak, czy siak, bo pilnie potrzebowałam skorzystać z łazienki.
Spojrzawszy w swoje odbicie w lustrze, jęknęłam z odrazą. Co on we mnie widzi?
Postanowione. Jak wyjdę z tego zasranego szpitala, wezmę się za siebie. Pójdę do fryzjera!
Przerażała mnie ta nowa sytuacja. Jeszcze kilka tygodni temu... Nie wiadomo co bym teraz robiła. Nie wiadomo, co by się ze mną działo, czy w ogóle byłabym na tym świecie. O tak, niezwykle wątpliwe.
A teraz? Teraz nie zdolna jestem do samobójstwa. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tyle się śmiałam. I zauważyłam zmiany w swoim wyglądzie.
Wiecznie smutna twarz nabierała kolorów, a oczy... oczy przestały być puste i pełne rozpaczy. Nareszcie świecą niezidentyfikowanym blaskiem.
Moje marzenia o rychłej śmierci rozwiały się w pył, w końcu poczułam, że mogę być silna.
A wszystko dzięki niemu.
No i teraz niech mi ktoś wytłumaczy, dlaczego nic, prócz ogromnej wdzięczności, do niego nie czuję? Być może tak wielkie uczucia jak miłość przychodzą z czasem?
Chlasnęłam sobie zimną wodą w twarz. Zdecydowanie ostatnio zbyt dużo myślę.
Moja wyobraźnia nagle odtworzyła moment, w którym poznałam Harrego, w parku, na ławce. Przypomniała mi, co wtedy czułam, co miałam zamiar zrobić. Nigdy nie przypuszczałabym, iż moje życie tak diametralnie się zmieni i to za sprawką nowo poznanego chłopaka. Ironia!
I wtedy mnie olśniło. No tak!
Wybiegłam ze szpitalnej ubikacji i, wtargnąwszy bez zapukania do sali Nicka, krzyknęłam:
- Styles! Nazywasz się Harry Styles!
Odpowiedział mi jedynie głośny śmiech, któremu po chwili zawtórowałam.

Być może dla świata jesteś tylko człowiekiem, ale dla niektórych ludzi jesteś całym światem.

Czwarty. Piąty. Szósty.
- Kur...
- Nawet się nie waż! - Zayn, złapawszy w locie rękę Liama, łypnął na niego złowrogo - Rozwalisz, a pożałujesz. W ogóle nie wiem dlaczego ci pomagam, to jest idiotyczne.
- Zamknij się.
Warknąwszy, opadł bezradnie na krzesło.
Po chwili Zayn jęknął, wzdychając:
- Trzeba się do naszego kochanego Harrego  wybrać, bo znowu brakuje jedzenia w lodówce.

________________________________________________
Cóż, przyznaję bez bicia, iż weny nie miałam, ale ogromnie chciałam dodać coś przed weekendem . Wyszło, jak wyszło, nie będę się wypowiadać.
Pozdrawiam. 

piątek, 20 kwietnia 2012

|08| "Czy może być nareszcie lepiej?"


Ocknęłam się kilka minut temu, aczkolwiek wciąż bałam się otworzyć oczy. Bolały mnie nogi, ręka, głowa. Czułam szybkie bicie serca i przyspieszony oddech, a moje zmęczone powieki szczelnie zakrywały widok na świat. Pomimo tego, wolałam żyć w tej chwili w ciemności, niż zobaczyć coś, czego nie chciałabym widzieć, a raczej kogoś, kogo nie chciałabym widzieć.
Ostatnie zdanie, które usłyszałam przed straceniem przytomności, brzmiące ‘Witaj ponownie, cukiereczku’ napawało mnie strachem. Czy to możliwie, żebym tam wróciła? Czy to możliwie, żebym znowu wpadła pod panowanie Lucasa? Czy to, do cholery, możliwe?!
Moje serce przyspieszyło, gdy przypomniałam sobie jego obrzydliwą twarz, a charakterystyczny dźwięk, do tej pory odzywający się w regularnym przedziale czasu, przyspieszył rytm.
Ktoś coś szepnął. Tak słodko, tak niewinnie. Poczułam dotyk na mej dłoni, równie słodki i niewinny, jak szept.
Co to za dziwny zapach? Pachnie znajomo. Tak, jak wtedy, gdy skręciłam kostkę i trafiłam do szpitala.
Szpital. Jestem w szpitalu! A może... może nadal mam złamaną kostkę? Może to, co przeżyłam dotychczas, było tylko głupim koszmarem, strasznym snem?
Ponownie do mych uszu dotarł szept. Przepełniona radością, uniosłam powoli powieki, w końcu mogąc ujrzeć pomieszczenie, w którym się znajdowałam.
Oślepiły mnie niezwykle białe ściany. Zamrugałam kilkakrotnie.
- Mama? - szepnęłam z nadzieją, tak głupią, dziecięcą, naiwną nadzieją.
- Jessica! Wróciłaś! - zawołał szczęśliwy.
Tak, wróciłaś Jess. Ciesz się.
- Harry ? - przeniosłam swój zrozpaczony wzrok na jego twarz i, przeżywszy szok, krzyknęłam: - Harry ! Co ci się stało?!
- Uspokój się. Leż spokojnie. Boże, jak dobrze cię widzieć!
Nie słuchałam go. Z trwogą zastanawiałam się, dlaczego jego twarz zdobi wielka śliwa i rozcięta warga. Jęknęłam z odrazą. To na pewno przeze mnie.
- Aż tak źle wyglądam? - zaśmiał się.
Święcił optymizmem, uśmiechał się radośnie.
- Harry, co się stało? - z trudem wypowiedziałam tak długie zdanie.
- Lucas...
Nie dokończył, bo przerwał mu mój rozpaczliwy krzyk. A więc znalazł mnie. Znalazł, a teraz oboje trafiliśmy do tego piekła, oboje odpowiemy za moją ucieczkę. Chciałaś być egoistką? Jesteś. Jesteś obrzydliwą, plugawą egoistką!
Trzeba było kazać mu uciekać! Trzeba było na niego nakrzyczeć, żeby zostawił cię w spokoju! Trzeba było go nie całować, a zyskałby trochę czasu! Trzeba było go uratować!
Ktoś brutalnie przycisnął moje ręce do łóżka. Zabolało. Krzyknęłam.
- Proszę stąd wyjść! Natychmiast! - darł się jakiś starszy mężczyzna.
- Nie wyjdę stąd! Proszę mi powiedzieć, co z nią jest! - Styles, parszywa gnido, uciekaj!
Było ich więcej. Trzymali mocno wszystkie kończyny mego ciała, niedelikatnie dotykając ran. Chciałam się wyrwać, ale byli silniejsi.
- Niech pan stąd natychmiast wyjdzie! Bo zawołam ochronę!
Coś boleśnie wbiło się w moje ramię, a potem nie było nic. Znowu.

- Jeśli będzie się pan tak zachowywał, zabronię panu do niej przychodzić!
- Ale panie doktorze... ja muszę wiedzieć, co się z nią dzieje!
Harold niemalże uwiesił się na wysokim mężczyźnie, potrząsając histerycznie rękami.
- Kim pan dla niej jest?
- Najbliższą osobą, ona nie ma rodziny.
- Przykro mi, nie mogę udzielić...
- Panie doktorze, błagam - płakał rzewnie.
Wieloletni, ceniony wśród pacjentów lekarz ugiął się.
- Jest w stanie ciężkim. Mało brakowało, a straciłby ją pan. Jej stan fizyczny i psychiczny oceniamy na równie ciężki, straciła wiele krwi, doznała poważnych obrażeń. Proszę mi powiedzieć, czy ona... ona jest narkomanką?
Słuchał go uważnie, chłonąc każde słowo.
- Ja nie wiem... nie widziałem, żeby...
- Znalazłem to w jej sukience - podał Lokowanemu kilka torebek białego proszku - Proszę się nią zaopiekować, potrzebuje tego. I proszę również uważać na siebie, cukrzyca to nie zabawa...
- Dobrze, rozumiem - odpowiedział beznamiętnie.
Podszedłszy powoli do szklanego okna, przyjrzał się dokładnie malutkiej osóbce śpiącej na łożu szpitalnym. Oparł swą twarz o szybę, zostawiając na niej kilka słonych łez.
‘Czemu uciekłaś? Dlaczego nie dasz sobie pomóc?’ – ściskał w dłoni narkotyk, łkając – ‘Dlaczego szukasz ratunku tam, gdzie nie potrzeba?’
Drgnęła.
Schował proszek do kieszeni, przekroczył próg i, usiadłszy obok niej oraz złapawszy ją za dłoń, szepnął:
- Proszę, daj się uratować.

Boże. Boże, Boże, Boże.
- Jessica? - zapytał, szepcząc.
- Harry. Harry, błagam... - niemalże krztusiłam się z bólu - Błagam, daj mi coś przeciwbólowego... Ja tu umrę!
Dusiłam się łzami. Wiedziałam, że wcale nie potrzebuję żadnego środka przeciwbólowego, potrzebowałam narkotyku.
Przyglądał mi się z zaszklonymi oczami.
- Harry! - darłam się, wiercąc na łóżku - Boli!
Wybiegł z sali, zostawiając mnie całkowicie samą.

- Ona nie może już dostać żadnego środka...
- Ale panie doktorze! Ona tam umiera!
- Proszę się uspokoić. Musi to przeżyć. Jej organizm potrzebuje narkotyku...
- Panie doktorze... - łkał - Ona cierpi!
- Jeszcze trochę - orzekłszy, pracownik szpitala oddalił się i przekroczył próg pobliskich drzwi.
Patrzył na nią, oddychając ciężko. Jej wychudzone ciało wiło się na wszystkie strony, a z gardła wyrywał się krzyk. Cierpiała, wiedział to. Miał wrażenie, iż jej ból, to jego ból.
Kolejna słona łza z cichym, niedosłyszalnym dla ludzkiego ucha, dźwięku spadła na podłogę. Ściskał w dłoni przedmiot odpowiedzialny za jej stan. Ściskał, nienawidząc coraz bardziej.

Prawdziwa miłość jest raną. I tylko tak ją można odnaleźć w sobie, gdy czyjś ból boli człowieka jako jego ból

W końcu poczułam ulgę, w końcu ból nieznacznie ustąpił. Co się ze mną dzieje? Gdzie jestem? Boże, czy ja... ja nie mogę po prostu stąd odejść? Tak spokojnie, bezboleśnie, cichutko. Tak, żeby nikt nie zapłakał, żeby nikt nie pamiętał. Iść do ciebie, mamo, porozmawiać z tobą, tato. Proszę cię, Boże. Tak bardzo cię proszę...
- Jessica, błagam, nie płacz już - szepnął, ocierając samotną łzę.
- Harry, ja... Ja cię przepraszam - łkałam.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Naprawdę, tylko... tylko zostań.
- Ale... Ja cierpię, niemiłosiernie cierpię. W zasadzie nie czuję niczego innego od śmierci moich rodziców. Dlaczego nie pozwalasz, żebym dała temu kres?
- Bo to nie jest rozwiązaniem. Bez cierpienia nie zrozumie się szczęścia.
Spuściłam głowę, oddychając ciężko. Z tym lokowanym pudlem nijak nie idzie się dogadać (na słowo ‘lokowany pudel’ uśmiechnęłam się nieznacznie).
Uniósł leciuchno mój podbródek do góry, mając bardzo poważną minę. Przestraszyłam się.
- Nie bój się - niemalże się zaśmiał - Mogę ci coś powiedzieć? Obiecujesz, że nie będziesz krzyczeć?
- Obiecuję.
Wsunął swoją dłoń w moją.
- Złapali Lucasa.
Drgnęłam, aczkolwiek nie wydałam z siebie żadnego dźwięku. Nie obchodził mnie fakt mojej niewiedzy, nie wiedziałam bowiem skąd znał to plugawe imię. Opadłam na poduszkę, a moje oczy napełniły się łzami, lecz innymi od tych, które dotychczas gubiłam niezwykle często. Płakałam cudownymi łzami szczęścia.
- Jak... Jak to możliwe? - z trwogą oczekiwałam jego odpowiedzi, gdyż bałam się, iż źle zrozumiałam, iż mogłam się przesłyszeć...
- Złapali go, jest na przesłuchaniu. Grozi mu wiele lat więzienia, jak nie dożywocie. Okazało się, że ma na sumieniu wiele istnień, a także handel narkotykami, truciznami, kobietami... - zatrzymał się i popatrzył na mnie czule.
- Co z nimi?
- Z kim?
- Z dziewczynami.... dziewczynami takimi, jak ja? Gdzie one są? Co z nimi zrobią?
- Zapewnią im leczenie, psychologa...
Westchnęłam głęboko. Czy to może dziać się naprawdę? Czy on naprawdę mi już nie zagraża? Czy mogę w końcu spać spokojnie? CZY MOŻE BYĆ NARESZCIE LEPIEJ?
- Jess?
- To przez niego masz podbite oko, prawda? - zapytałam nagle.
- Tak, przez niego.
- Jak to się stało?
- Nie wiem, czy chcesz...
- Opowiedz.
- A więc w momencie, kiedy cię podnosiłem, zaskoczył nas od tyłu. Ogłuszył mnie czymś metalowym... - zagryzłam wargę, lecz on spojrzał na mnie, jakby mówiąc "nie przejmuj się, to nie bolało, dałem sobie radę", po czym kontynuował: - Gdy się ocknąłem, on... On znowu się do ciebie dobierał! Rozumiesz?! Znowu chciał cię wykorzystać! - spuściłam głowę, pociągając nosem - Ale mu przeszkodziłem.
- I wtedy dostałeś w oko?
Splótł ręce na klatce piersiowej.
- Oj tam, to... to... On był o wiele bardziej poobijany - ponownie pokazał swą wyższość.
Wywróciłam oczami, kręcąc głową z politowaniem.
- Mężczyźni... - westchnęłam.
Fuknął z niezadowoleniem.
- No przecież ci wierzę - stwierdziłam zrezygnowana.
Patrzył przez chwilę w ścianę, dokładnie nad czymś rozmyślając.
Ozwał się nagle:
- Dlaczego nie powiedziałaś, że bierzesz narkotyki?
Spuściłam głowę, czerwieniąc się. Poczułam nagle ogromny wstyd, tak, jak dziecko, które mama przyłapała na czymś niewłaściwym. Znowu byłam tą najgorszą, znowu wyszłam na kobietę brudną, nie wartą zainteresowania.
- Nie potępiam cię, wiesz o tym.
- Nie mógłbyś choć raz się na mnie wydrzeć? - westchnęłam zrezygnowanym głosem, a on uśmiechnął się szeroko - Tak wiesz, porządnie nakrzyczeć? Chodź raz?
- Nie umiem.
Westchnęłam ponownie. Znów zastanawiał się nad czymś, wiercąc przysłowiowo dziurę w ścianie. Odwrócił się do mnie, patrząc prosto w oczy.
- Jessica, ty pamiętasz, co się wtedy wydarzyło? Pamiętasz, co zrobiłaś przed tym, jak cię podniosłem?
Oczywiście, że pamiętam. Pocałowałam cię.
- Nie, Harry, nie pamiętam niczego - czy wspominałam o tym, że jestem obrzydliwą egoistą i kłamczuchą? - A coś się stało? - zapytałam, zaciskając mocno wargi. Od zawsze nie lubiłam kłamać i nigdy mi to nie wychodziło.
- W zasadzie to tak... Ja... Ja muszę ci coś powiedzieć...
- Panie Styles !
Podskoczyliśmy oboje, usłyszawszy w progu głos lekarza.
- Panie Styles, proszę wrócić do swojego łóżka. Musi pan odpoczywać, tyle razy panu powtarzałem, że cukrzyca to poważna choroba! Ja zabieram pannę Smith na badania.
- Cukrzyca? – wyszeptałam, uprzednio krzywiąc się na dźwięk mego nazwiska.
W odpowiedzi kiwnął jedynie głową, a jego oczy zaszkliły się, straciły na chwilę swój wesoły blask.
Patrzyłam powoli na jego odchodzącą sylwetkę, nie rozumiejąc poczynań Boga. Dlaczego doświadcza nas cierpieniami? Bo bez cierpienia nie doznamy szczęścia? A co to w ogóle jest szczęście?

Szczęście to jedyna rzecz, która się mnoży, gdy się ją dzieli.

W chwili, gdy przekroczył próg, potworny ból znów ogarnął moje ciało. Był moim wybawieniem, moim lekarstwem. Dlaczego w takim razie nie umiem odwzajemnić jego uczuć? Dlaczego nie potrafię robić tego, co należy?
Krzyczałam w niebogłosy. Oddałabym wszystko, żeby dostać narkotyk. Wszystko, nawet siebie.
W tych niemożliwych do wyobrażenia męczarniach, doszłam do pewnego istotnego wniosku. Tylko niekiedy szczęście bywa darem, najczęściej trzeba o nie walczyć.
_____________________________________________________________________
W zasadzie, nie włączając początku, podoba mi się ten rozdział.

Czuję, że dzieje się ze mną ostatnio coś złego. Nie mogę skleić słów w jakieś normalne zdanie, te zaś nie mogę ułożyć w logiczną całość, tak, aby odcinek był zrozumiały i bujny w akcję. Przechodzę chyba coś w rodzaju uśpionej weny. Nie podoba mi się to, ale obiecuję, że bloga nie zawieszę. Także o to nie musicie się martwić, potrzebuję tylko kogoś lub czegoś, co mnie natchnie.
Pozdrawiam, niezmiennie, cieplutko. 

PS. Następny rozdział pojawi się gdy będzie przynajmniej 15 komentarzy :P 

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

|07| "Kocham Cię"

Gdy na niebie pojawiają się ciemne chmury, ludzie chowają się w schronieniach. Wraz z uderzeniem pierwszych kropli o ziemię, rozpętuje się piękne, acz często straszne zjawisko – burza. Co chwil kilka niebo przedziela pędzący na oślep piorun, a towarzyszy mu charakterystyczny grzmot. Zatrwożeni ludzie biegają po ulicach, chcąc zdążyć do domu; składają stragany, zamykają sklepy, uciekają przed niebezpiecznym kaprysem pogody.
Śledziłam ich poczynania, a mój strach rósł w siłę. Odkąd pamiętam, burza była dla mnie czymś przerażającym. Usłyszawszy pierwszy grzmot, zazwyczaj chowałam się w łazience, gdzie, w mym mniemaniu, było bezpiecznie.
Lecz nadszedł czas przezwyciężenia moich lęków, pokonania ich. Jak zwykle los, kpiąc sobie ze mnie, zesłał to okropne zjawisko pogodowe akurat, gdy miałam zostawić dom  daleko za sobą.

Lokowany już dawno smacznie chrapał. Ubrawszy swój stary strój, cichutko wymknęłam się z sypialni. Starałam się ignorować niewiarygodnie głośne burczenie mego brzucha.
Stąpając boso po zimnej podłodze, myślałam, co ja biedna pocznę. Niewidzialne siły próbowały odwieść mnie od ucieczki, przeszkodzić w zrealizowaniu planu. Nadaremno.
Chociaż moje dzisiejsze marzenia dotyczyły jedynie tego, abym mogła tu pozostać, wiedziałam, iż spełnić się nie mogą. Ja nie mogę już zawadzać Harremu, on tak, ma jeszcze wiele zagubionych dusz do uratowania.
Dotarłszy jakoś do końcowego korytarza, usłyszałam dźwięk telewizora. Przyzwyczajona już byłam do kaprysowości losu i  do mego zaplutego szczęścia, tudzież ta sytuacja w ogóle mnie nie zdziwiła.
Zajrzałam do salonu; Zayn, żrąc popcorn, oglądał telewizję. Poczułam się dziwnie, nagle zachciało mi się stanąć i beznamiętnie w niego wgapiać.
Przełknęłam nerwowo ślinę. Czy ja zawsze muszę mieć tego cholernego pecha?!
Teraz albo nigdy, dobrze o tym wiedziałam.
Poczęłam stawiać cichuteńkie kroki, mając nadzieję, iż brunet mnie nie usłyszy.
- Gdzie się wybierasz?
Wspomniałam już o moim cholernym pechu?
- Gdzieś daleko.
Nie czekałam na jego reakcję, rzuciłam się pędem do drzwi.

Teraz, czy nie teraz? Może później? Tak, później, on ci się może jeszcze przydać – brzmiały myśli, tłukące się w przebiegłej czaszce Julie.
Chociaż Liam zapewnił jej dostateczną i wymarzoną sławę w nowej szkole, utwierdziła się w przekonaniu, iż z tragicznym rozstaniem trochę poczeka. Nie wiadomo co przyniesie los, a mając pod ręką kogoś tak wpływowego, ważnego i pożądanego praktycznie jest niezniszczalna.
Uśmiechnęła się do siebie i pochwaliła za swą chytrość. Z nią nikt nie wygra, ot co.
Liam, sapiąc ciężko, przewrócił się na drugi bok. Spał tak smacznie, nie przypuszczając nawet, iż tym razem role mogą się odwrócić, a on będzie grał tą drugą, ofiarę.
On jako ofiara? Podobało jej się to stwierdzenie.
Uśmiechnęła się ponownie, całując go w nos.
Trafiłeś na złą osobę, kwiatuszku. Ja lubię wyzwania i nowości, a ty jako zimny, acz wykorzystany Liam Payne – to jest niespodzianka! – śmiała się w myślach.
- Będziesz ofiarą skarbie, czy ci się to podoba, czy nie - szepnęła mu na ucho.

Otworzywszy drzwi, drgnęłam z zimna. Powiew chłodnego wiatru okrążył me ciało, trafiając do najstaranniej schowanych miejsc. Dygocząc, rzuciłam się do ucieczki.
Zanim opuściłam dom , usłyszałam rozpaczliwy krzyk Harrego. Chciałam zawrócić, tak bardzo chciałam zawrócić! Tam było ciepło, tam był On. Tam był raj. Ale, Jessica, nie możesz być egoistką. Zburzyłaś harmonię ich życia, która mam nadzieję wróci do normalności. Nie możesz myśleć tylko o sobie, czasem trzeba pomyśleć o innych.
Jess wprawiała swą głowę w ruch, aby odtworzyć w pamięci miłe chwile, aczkolwiek zamiast przypominać sobie bohaterskiego i przewspaniałego Stylesa, jej myśli zaprzątała twarz Zayna. Dlaczego? Pociągał ją.
Bałam się go tak ogromnie, iż strach zamieniał się w zainteresowanie. Jego ruchy, jego zimny wzrok, który z jednej strony był przerażający i odrzucający, z drugiej zaś  pociągający i seksowny; jego twarz, jego ciało.
Dziwny dźwięk, który okazał się zgrzytaniem zębów, wyrwał mnie z przemyśleń. Było mi tak cholernie zimno!
Oparłam się o pobliskie drzewo. Byłam wycieńczona, wygłodzona i wyziębiona. Zimny wiatr raz po raz rozwiewał mą cienką sukienkę, a deszcz moczył włosy i twarz. Krzyknęłam, uprzednio słysząc grzmot. Burza, zupełnie o niej zapomniałam.
Wciskałam się w pień drzewa, histerycznie szukając jakiegoś schronienia, jakiejś malutkiej chociażby dziurki, w której mogłabym się schować.
Krzyknęłam ponownie, łkając. Czułam, jakby żołądek zjadał siebie od środka. Nad głową niebo znów przedzielił piorun. Nim usłyszałam głośny grzmot, ujrzałam oślepiające światło. Niedaleko.
Z przerażeniem zauważyłam, iż sosna obok zaczęła się palić, w dodatku przed mymi oczami przemknął jakiś cień.
Biegłam. Nie wiadomo dokąd, nie wiadomo gdzie. Dusiłam się łzami i histerycznie rozpaczałam. Bałam się, niemiłosiernie.
Wpadłam w jakieś błoto. Kolejny błysk zdopingował mnie do szybkiego powstania z kałuży i nie inicjując niczego, nie wiedząc co robię, biegłam dalej, rycząc głośno. Znalazłam jakieś schronienie, daszek.
Schowałam przemoknięte i przemarznięte dłonie do kieszeni sukienki, po czym jęknęłam głośno, a ubranie zaplamiło się moją krwią.
Żyletka. Piękna, połyskująca żyletka w mojej sukience. Szczęście w nieszczęściu, radość w smutku, ratunek w niebezpieczeństwie.
Tajemniczy cień ponownie przemknął przed mymi oczami. Byłam już tak wykończona psychicznie i fizycznie, iż nie zwróciłam na to uwagi.
Nogi, poranione szkłem po ostatniej przygodzie z mulatem, poczęły mnie niemiłosiernie boleć i piec. Żyletka, przypomniałam sobie o niej.
Była moim wybawieniem. Moją ucieczką.
W dalszym ciągu dusząc się łzami, przejechałam nią pod dłoni. Zrobiłam to chyba za mocno, bo aż jęknęłam z bólu. Ta zabawa nie wydawała się tak przyjemna, jak ostatnim razem.

- Em, ja... ja mam coś dla ciebie.
Spojrzała na niego, zaskoczona.
- Cóż to takiego?
- Odwróć się.
Przekręciła się o sto osiemdziesiąt stopni, uśmiechając chytrze do siebie; na jej szyi zawisł cieniutki, srebrny łańcuszek.
- Widzisz... Zobaczyłem go i pomyślałem... Jak ci się podoba? - zapytał ni stąd, ni zowąd.
- Jest śliczny.
Liam – romantyk? Julie, jesteś niezastąpiona! – śmiała się w myślach.
- To teraz mi za niego podziękuj - orzekł chłodno, przerywając jej samolubne pochwały.
Poczerwieniała ze złości.
Świnio! Tak się bawisz?! Świetnie, przygotuj się na kontratak.
- Oczywiście, misiu - zaszczebiotała - Dziękuję.
Przybliżywszy swą twarz do jego ucha, szepnęła słodko:
- Wal się.

Traciłam łączność ze światem. Widziałam jedynie rozmazane kontury, słyszałam stłumione dźwięki, tak, jakbym miała watę w uszach. Czułam bijące serce i pulsującą rękę, którą przed chwilą potraktowałam żyletką.
Jednak teraz, w tej chwili, w której odchodziłam w niepamięć i miałam nigdy nie powrócić, zobaczyłam jego twarz. Taką piękną i idealną. Przybliżała się, przybliżała się do mojej. Patrzył się na mnie. Tak inaczej, z miłością.
Załkałam, gdy zniknął. Z mego gardła wyrwał się krzyk. Wołałam jego imię.
Krzyk zagłuszył grzmot. Moja ręka pulsowała mniej, traciłam krew. Wiedziałam o tym, czułam ciepłą ciecz na ciele i ubraniu.
Ponownie zawołałam jego imię. Takie piękne, takie cudowne.
Zasypiałam. Umierałam.
Ciesz się, wołała moja podświadomość.

- Wcale cię nie potrzebuję! - darł się, podczas gdy ona pakowała swoje rzeczy.
Huknęła walizką, zamykając ją.
- Cieszę się bardzo. Zamknij się i zabierz mnie do domu.
Jechali w ciszy.
Było warto? Może trzeba było z tym jeszcze poczekać? A po cholerę czekać, do czego mi on potrzebny?! – rozważała zaistniałą sytuację, ściskając w dłoni srebrny łańcuszek.
- To nie będzie mi już potrzebne.
- A mi się przyda - rzekł - Wykorzystam jako pic na nową, naiwną dziwkę.
Nie odpowiedziała, mocniej ścisnąwszy opinający ją pas.
Dojechali na miejsce.
- Masz ostatnią szansę, aby do mnie wrócić. Tak, czy siak, znajdę sobie nową dzi...
Trzasnęła samochodowymi drzwiami, uprzednio wysiadłszy z auta.
- Nie, to nie - powiedział do siebie, czując, iż dzieje się z nim coś niedobrego.
Julie, doszedłszy do pustego domu, załkała.
‘On ma rację. Jestem tylko dziwką. Naiwną dziwką.’

Obraz na chwilę się zaostrzył, ujrzałam go w oddali. Biegł w moją stronę, krzyczał moje imię.  Biegł przemoknięty, był coraz bliżej.
Czułam, jak ucieka ze mnie życie, wciąż traciłam ważną ciecz.
Ostatni raz ujrzałam cień, potem widziałam już tylko jego.
- Zayn?
- Boże, co ty ze sobą zrobiłaś?! - to nie był jego głos. To nie był jego głos!
Cudowna twarz zmieniła kontury. Pomimo, że wyglądała podobnie, różniła się. Załkałam.
- Harry? - szepnęłam z żalem.
- Jestem tu, Jess
- Ale...
- Jessica, ja... nie rób mi tego!
Chciałam go zapytać, gdzie Zayn. Chciałam, żeby to jego przyjaciel trzymał mnie w ramionach.
- Harry...
- Kocham cię. Jessica, ja ciebie kocham! Nie odchodź!
Nie odejdę Styles. Będę egoistką. Chociaż raz w życiu będę egoistką.

Egoizmem jest sądzić, że zawsze możemy uratować osobę, którą kochamy*.

Zbliżyłam swoje usta do jego ust. Złączyły się w dość nietypowym pocałunku, w pocałunku księcia i chłopki, człowieka i narkomanki, dobrodusznego i egoistki. Harrego i Jessici.
- Zabierz mnie stąd - załkałam.
Wziął mnie na ręce, lecz zanim poczułam się bezpieczna, usłyszałam plugawy krzyk i upadłam z powrotem na ziemię.
Zamknęłam oczy, słysząc:
- Witaj ponownie, cukiereczku.
A potem nie było już nic.

__________________________________________________
I jest kolejny rozdział, z góry przyznaję, iż nie jestem z niego zadowolona.
Wiem,że nie pojawia się reszta chłopaków, ale wkrótce to się zmieni . :)
PS. Przepraszam za nieprofesjonalność tego rozdziału, mam nadzieję, iż chociaż nowy wygląd bloga Wam się podoba. 

Obserwatorzy