piątek, 30 marca 2012

|05| "Ja nie chcę litości !"

Przystałam, czując, iż dalej nie pobiegnę. Tak bardzo chciałam zakończyć swój marny żywot. Ptaszki śpiewały, wietrzyk powiewał, dookoła zielono... No, idealna sceneria do dramatycznego punktu zwrotnego, którym miałby być mój zgon.
- Jessica, nie wygłupiaj się, już niedaleko.
- Ja nie dam rady. Zostaw mnie, błagam, ja chcę z tym skończyć - wiedziałam, że głos mi się załamuje. Słyszałam, jak jęknął.
Przyspieszając oddech, złapałam się za miejsce, gdzie aparat pompujący krew niemiłosiernie mnie kłuł, uniemożliwiając ucieczkę. Uniemożliwiając ratunek.
- Jess, wstawaj, ale już!
- Uroczy lokowany chłopaczyno, ja nie... - przerwałam, bo kolejne ukłucie zabolało mnie niemiłosiernie. A chciałam dodać tym ostatnim chwilom trochę humoru.
Czułam, jak upadam na trawę, dysząc ciężko. Zabrakło mi powietrza, którego w żaden sposób nie mogłam dostarczyć osłabionemu organizmowi. Miałam wrażenie, że do nosa wsadzili mi watę, a do gardła piłkę. Wijąc się, radowałam, iż nadszedł długo oczekiwany przeze mnie moment. Umieram. W męczarniach, dusząc się, ale umieram. W końcu.
Układając w myślach pierwszą dziękczynną modlitwę, a drugą w życiu, poczułam, jak ktoś mnie podnosi. Biegnie. Sam się modli, za mnie. O, niegodziwcze! Zostaw mnie, chcę umrzeć! Ja nie rozumiem, Boże. Dlaczego nie spełnisz tej jednej mojej prośby? Nigdy nie zwalałam Ci się na głowę, nie zasypywałam dziecinnymi błaganiami i modlitwami. Pozwoliłam się upokarzać, a Ty nie możesz zrobić dla mnie choć tyle? Daj mi zejść z tego świata!                  
Zatkałam nos, łudząc się, iż to przyspieszy proces mej śmierci. Łudząc się, że ten Lokowany Pudel nie dobiegnie do swego schronienia na czas.
Nie wytrzymam. Obraz począł się rozmazywać, głowa pulsować, a niedotlenione komórki boleć. Tak! Wydałam, w moim mniemaniu, ostatnie tchnienie i zamknęłam teatralnie oczy, żegnając się z tym światem. Boże...Dziękuję!!

Ocknęłam się dosyć ociężała, jak na duszę. Właściwie nie zainicjowałam żadnej zmiany, wręcz przeciwnie, czułam się normalnie. Jęknęłam głośno. Boże, jesteś nikim.
- Jessica, wszystko w porządku? - zapytał tym swoim troskliwym głosem.
- W porządku? Nic nie jest w porządku! Dlaczego mnie tam nie zostawiłeś, no, dlaczego?! Do czego ci jestem potrzebna?! - po moich policzkach zaczęły spływać łzy - Też chcesz się mną zabawić?! Proszę, wszyscy jesteście tacy sami! Zostaw mnie, ja, ja stąd idę, ja... rzucę się z mostu, zaćpam na śmierć, wpadnę pod samochód, cokolwiek, kurna, cokolwiek!
Zignorował mój wybuch. Słona ciecz płynęła policzkami, twarz poczerwieniała z rozpaczy, dłonie zaciskały się w pięści, a on... on po prostu to zignorował.
Podszedłszy do mnie powoli, objął ramionami me wymęczone ciało, przytulił. Wyrywałam się, krzyczałam, lecz on, będąc ode mnie silniejszym, trzymał mocno. W końcu, głaskając włosy, szepnął:
- Uspokój się. Poradzisz sobie, wszystko będzie dobrze.
Poddałam się. Pozwoliłam łzom płynąć, pozwoliłam, ażeby trzymał mnie, obejmował. Czułam się tak bezpiecznie, acz równie niespokojnie. Nie potrafiłam mu zaufać, wiedziałam, że mówi mi to tylko, by mnie pocieszyć, uspokoić. Dla mnie nie ma ratunku, ja poddałam się już dawno. Nie poradziłam sobie wtedy, nie potrafię poradzić dziś, nie poradzę jutro. Jeśli jutro w ogóle będę jeszcze na tym świecie.
Nie wiem ile czasu tkwiłam w tym uścisku, lecz ocuciło mnie drżenie rąk. Przeraziłam się.
- Muszę iść do łazienki - wysapałam szybko.
- Na pewno dobrze się czujesz?
Czy ludzie naprawdę muszą zadawać tak idiotyczne pytania w najmniej odpowiednich chwilach? Moja głowa zaczęła pulsować, wiedziałam, że jak zaraz nie dostanę narkotyku stanie się ze mną coś złego.
- Na pewno - zapewniwszy go, schowałam drżące dłonie w kieszenie bluzy.
- Chodź, pokażę ci gdzie jest. Jakbyś czegoś potrzebowała...
- To ci powiem. Harry, proszę.
Zamilkł. Podreptałam za nim ostatkiem sił. Dostawszy się w końcu do upragnionego pomieszczenia, rzuciłam się pędem do umywalki. Ciężko dysząc, wyjęłam torebeczkę i wciągnęłam proszek. Odchyliłam głowę do tyłu i oddychałam miarowo. Nareszcie.
Zajrzałam do kieszeni; z trwogą stwierdziłam, iż mam tylko cztery dawki narkotyku. Dopiero po uspokojeniu kolejnego załamania nerwowego rozejrzałam się po łazience. Zarówno kafelki na podłodze, jak i te na ścianach, były koloru beżowego. Wszystko urządzone według ustalonej hierarchii, nawet ręczniki wiszące przy umywalce i prysznicu miały kolor brązowy, idealnie współgrający z otoczeniem. Na pułkach zaś stały dokładnie poukładane buteleczki i kosmetyki.
Poczułam się nagle tak błogo, bynajmniej nie tylko przez zaspokojenie głodu narkotykowego. Już dawno nie przebywałam w tak czystym pomieszczeniu.
Mój tęskny wzrok na dłużej spoczął na prysznicu. Zapragnęłam tam wejść i umyć się. Pierwszy raz od bardzo dawna porządnie się umyć.
Po cichutku wyszłam na korytarz, wołając nieśmiało imię lokowanego chłopaka. Przybył szybciej, aniżeliby mi się wydawało.
- Coś się stało? - przyjrzał mi się dokładnie. Zapewne moje oczy były podkrążone za sprawką narkotyku. Westchnęłam. Prędzej, czy później, domyśli się i tak. Ciekawe co zrobi, dowiedziawszy się, że chowa pod dachem ćpającą dziwkę? Wręczy mi do ręki karton i wygoni na ulicę? Zapewne. W najlepszym wypadku wyśle mnie do zimnej piwnicy... - Jessica? Słyszysz mnie?
- Co? A tak... ja... Ja przepraszam, zamyśliłam się - spuściłam wzrok, mówiąc lekko zachrypniętym głosem. W ciszy oczekiwałam na jakiś cios. Zawsze mi go zadawano, gdy nie okazywałam zainteresowania lub zrobiłam coś, co się komuś nie spodobało.
- Jessica?! - złapał mnie za ramiona. Krzyknęłam.
- Błagam, zostaw mnie!
Schowałam twarz w dłonie. Dlaczego jeszcze tego nie zrobił? Boże, dlaczego tak długo trzyma mnie w tej cholernej ciszy?! Walnij i po sprawie! Boże, proszę...
- Jess, zrozum, tu nic ci nie grozi!
Tak, dopóki nie zasnę, prawda? Wtedy się zakradniesz i mnie zeszmacisz?! Cóż, nic nowego!
Wiedziałam, że znowu płaczę. Boże, znowu płaczę!
- Proszę - głos mu się załamał. Podniosłam zdziwione oczy. Przestań, mówiłam do siebie, jest świetnym aktorem.
W końcu, wycierając łzy, zdobyłam się na odwagę.
- Harry, bo ja chciałam... chciałam skorzystać z prysznica.
Wstrzymałam oddech, oczekując. Czego mam się spodziewać? Kolejnego ciosu w mym marnym żywocie? A może Styles w końcu uzna, iż jestem tylko zawadą, niechcianym wrzodem na tyłku?
- Zaraz przyniosę ci ręcznik.
Zamrugałam, zaskoczona.
Zostawił mnie na chwilę, przez którą czułam się niezwykle samotna.
Wręczył mi do ręki przedmiot do wytarcia, stałam minutę, zbierając w sobie odwagę. Odwagę, by wypowiedzieć słowo, które dawno nikt ode mnie nie usłyszał.
- Dziękuję.
- Nie ma za co.
- Za ręcznik, za wszystko. Dziękuję.
Uśmiechnął się, ukazując to swoje uzębienie. Nie jestem pewna, ale chyba ten gest odwzajemniłam. Pewnie wyglądało to koślawo, gdyż mięśnie mojej twarzy nie przyzwyczajone są do uśmiechów.
Przekroczywszy ponownie próg łazienki, weszłam pod prysznic. Odkręciłam wodę, a strugi zimnej wody spływały po moim ciele. Wzięłam do ręki pierwszy lepszy żel do mycia. Jak on cudownie pachniał! Jak ja cudownie pachnę!
Następnym środkiem czyszczącym, który wpadł w me dłonie, okazał się być szampon do włosów z jakimś wyciągiem z migdałów. Cóż za cudowne uczucie. Pierwszy raz od bardzo dawna użyłam szamponu, przeważnie moje włosy musiały się nacieszyć jedynie wodą, która nie zawsze była czysta...
Ale, oddałam się chwili. Nie wiem, ile czasu spędziłam pod strugiem wody, lecz były to minuty niezapomniane.
Wytarłszy się ręcznikiem, włożyłam na siebie upraną bieliznę i pięknie pachnącą koszulę Harrolda. Następnie wyszłam z beżowej łazienki, kierując się ku kuchni, gdzie tymczasowo słyszałam głos chłopaka.
Ze spuszczoną głową zawitałam do pomieszczenia; z ulgą stwierdziłam, że Lokowany rozmawiał jedynie przez telefon. Przygotowana na ewentualne rozmowy z innym mężczyzną jeszcze nie byłam. I nie wiem, czy będę kiedykolwiek.
Zobaczywszy mnie, ponownie się uśmiechnął. Podjęłam kolejną próbę, by mu ten gest odwzajemnić, nie byłam pewna, ale chyba wyszło lepiej niż poprzednio.
Do moich nozdrzy dotarł smakowity zapach. Nie wiem, kiedy ostatni raz jadłam ciepły posiłek. Czułam się, jak jakiś rozbitek, który powraca do cywilizacji i wszystko jest dla niego nowe, z tą różnicą, iż rozbitek miałby lepsze życie ode mnie.
Zaprosiwszy mnie do stołu, podsunął pod nos talerz z jakąś niezwykle smakowicie wyglądającą i pachnącą potrawą. Choć nie miałam pojęcia jak się nazywa, zaczęłam ją ze smakiem pałaszować, o mało co się nie krztusząc.
Przez cały okres mego dzikiego pożywiania się, lokowany chłopak czujnie mi się przyglądał. Czułam się nieswojo, miałam wrażenie, że obmyśla plan, jak mnie uwieść i zaliczyć. Jak wszyscy samce.
- Dlaczego mi się tak przyglądasz? - w moim głosie można było wyczuć chrypkę, typowe, gdy się boję.
- Przepraszam, niechcący - jego zakłopotany wzrok i wypieki na twarzy zbiły mnie z tropu.
Nie odpowiedziałam, wsadziłam do buzi kolejną nienaturalnie dużą porcję, napawając się wyjątkowością chwili. Cóż, nie wiadomo, kiedy będzie mi dane zjeść następny taki obiad, a raczej kolację. Zresztą nie wiem. Jestem w szoku. Ciężkim szoku. W stanie odrętwienia umysłowego.
- Nie mówiłaś mi jeszcze, jak masz na nazwisko - ozwał się.
Przestałam przeżuwać, rozmyślając, czy to nie jakaś podpucha. Powiedzieć mu?
- Smith. Jessica Smith - jeśli podpucha, już po mnie.
- Ciekawi mnie, jak się dostałaś do tego... budynku.
- To długa historia - odpowiedziałam, znów chrypiąc.
Przechylił głowę niczym pudel, który próbuje zrozumieć komendę swej pani. Ha, ha, trafiłam z tym pudlem.
- Z czego się śmiejesz? - zapytał, lustrując swe ubranie - Mam coś na twarzy?
Tak, parę ładnych, zielonych oczu.
- Nie - powiedziałam szybko.
- Smakuje ci?
- Czy smakuje? Nie wiem, kiedy ostatni raz jadłam coś tak przepysznego.
Westchnęłam, a w mym gardle pojawiła się gula. Przełknęłam głośno ślinę, pozbywając się jej. Nie rozklejaj się. Nie teraz. Nie przy nim.
- Jessica...
- Nic nie mów. Ja jestem wrakiem, nie wiem po co mnie przygarnąłeś. Nie brzydzisz się mnie? Wszyscy tak robią. Wszyscy, którzy za wszelką cenę nie chcą poznać prawdy, by przypadkiem nie poczuć współczucia. Najlepiej kogoś wyzwać, to o wiele prostsze niż pomoc. Wiem o tym lepiej, aniżeli ktokolwiek inny.
- Jessica... - powtórzył, tym razem chrypiąc.
- Nic nie mów. Po prostu nic nie mów. Nie chcę litości, nie chcę żebyś miał przeze mnie problemy, więc wyniosę się stąd jak najszybciej. Nie martw się, już niedługo się mnie pozbędziesz, tej dziwki z burdelu kilka domów dalej...
- Jessica! - krzyknął.
Spuściłam wzrok. A więc mam się wynieść już dziś? Cóż, to było do przewidzenia.
- Posłuchaj mnie, raz, a porządnie! - ujął w dłonie me policzki, patrząc w oczy - Zostaniesz tu. Nie wiem ile, ale zostaniesz. Na razie musisz nosić moje ciuchy, lecz pojedziemy do sklepu...
- Harry... - przerwałam mu słabym głosem - Ty nic nie rozumiesz? Ja jestem pułapką, złą decyzją, nikomu niepotrzebnym, a wręcz przeszkadzającym, wrzodem na tyłku. No, poza Lucasem. On nie odpuści, rozumiesz, będzie mnie szukał. A co wtedy?! Co, jak mnie znajdzie?!
- A niech przychodzi, nie boję się go.
On nic nie rozumie. Ten naiwny, lokowany pudel nic nie rozumie!
- Chyba naprawdę nie chcesz być piękny.
- Sugerujesz, że coś mi zrobi?
- Sugeruję, że po spotkaniu z nim twoja rodzina będzie musiała odkładać pieniądze na nowy grób. Harry, to nie zabawa! On jest niebezpieczny!
- Właśnie dlatego tu zostaniesz.
- By cię narażać, by narażać twoją rodzinę?! Taka dziwka jak ja, nie zasługuje na pomoc takiej osoby jak ty. Ja nie chcę litości!
- A kto tu się lituje?! Ja ci pomagam nie ze współczucia, ja ci pomagam, bo... bo po prostu muszę! Taki już jestem!
Umrze śmiercią tragiczną. Ten lokowany pudel umrze śmiercią tragiczną, a przez kogo?! Przeze mnie! Nie dopuszczę do tego. Wystarczy, że ja cierpię. Bóg nie pozwoliłby, by jego wrzód na miłosiernym tyłku sprowadzał cierpienie na inne wrzody, popularnie nazwane owieczkami. Tak, owieczki litościwego pasterza. Do jasnej Anielki, jacy ludzie są naiwni!
- Dobrze, wygrałeś.
Tymczasowo. Przyjrzyj się, bo szanowna szmata, Jessica Smith, już niedługo opuści twoje gniazdko.
Powróciłam do pałaszowania posiłku, ignorując spojrzenia Stylesa.

- Byłaś wspaniała, kotku - zaświegotał Liam.
Patrzył na nią bezwstydnie. Miała idealne kształty, wspaniałą talię.
Julie poznał niedawno, zabawiwszy się z nią w toalecie. Spodobała mu się od razu, była niespotykanie dobra w erotycznych zabawach. Czuł, że to będzie niezapomniana przygoda. Być może najdłuższa, być może nie. Zależy od tego, ile energii nie szanująca siebie dziewczyna włoży w to, by się szybko wymagającemu Liam'owi nie znudzić. Oj nie, przecież tego by nie chciała. Zapewniał jej świetną zabawę, a co przede wszystkim – sławę. No i jeszcze sławę, sławę i sławę. Wspomniałam o sławie?
Chciała go wykorzystać. Dobrały się dwa niegrzeczne gołąbki.
- Ty również, misiu - oblizała wyzywająco swoje wargi.
Jak to jest, że jedna samica chlasta swym ciałem na lewo i prawo, a druga, zmuszana do tego, niezwykle cierpi? Praw, kierujących tym światem, nie da się zrozumieć.
Zarzuciła mu ręce na szyję, ocierając się o całe jego ciało. Wiedziała, że rozpali go do czerwoności, wiedziała, że zrobią to jeszcze raz. Wiedziała, a jednak nie zareagowała. Kim są takie dziewczyny? Powiedzmy szczerze, NIKIM.

Tej nocy nie mogłam spać. Drzemałam czujnie, nasłuchując. Bałam się.
Przysnęłam dopiero nad ranem, nie mniej przepełniona trwogą.
_________________________________________________

Udało się, napisałam.
Starałam się jak mogłam, odcinek wyszedł [moim zdaniem] bardzo długi. Ale to dobrze, bo kolejny ukaże się dopiero za tydzień albo 2 tygodnie. Chciałabym Wam bardzo podziękować,za miłe komentarze, to sprawia,że nadal chcę mi się prowadzić tego bloga ; )

wtorek, 27 marca 2012

|04| " Błagam, nie krzywdź mnie "

Nigdy więcej się stąd nie ruszę.
Siedziałam w łazience, histerycznie potrząsając rękami i rozmasowując nowe, zbolałe miejsca. To Bóg mnie ukarał za wczorajszą kradzież. Ukarał mnie...
Nigdy więcej nie wyjdę na zewnątrz.
Ma rozpacz sięgnęła zenitu, gdy zaczęłam wołać imiona rodziców. Nie miałam już siły, wszystko tak bardzo mnie bolało. Nawet oddychać już nie mogłam.
Osłabiony organizm, którego Lucas nie raczył dziś uszczęśliwić nawet okruszkiem chleba, powoli opadał na zimną posadzkę.


Nigdy więcej mnie nie zobaczysz. Nigdy.


Każdy rozsądnie myślący próbowałby odwieść mnie od myśli nad nowym, dramatycznym planem, który kiełkował w mej głowie. Z każdą sekundką chwaliłam go coraz bardziej, znajdując nowe zalety i korzystne dla mnie rozwiązania.
W pośpiechu zaczęłam przeszukiwać wszystkie łazienkowe szuflady. Każdą kolejną, w której nie znalazłam wartościowego przedmiotu, rzucałam w zieloną ścianę.
Akurat teraz?! Dlaczego właśnie w tej chwili?! Boże!
Przestań się drzeć, idiotko! On i tak cię nie usłyszy. Miłosierny zawsze był głuchy na twoje prośby, bo gdyby było inaczej, nie szukałabyś teraz narzędzia śmierci, by się zabić.
Po co?! Dlaczego zawsze robisz wszystko, ażeby nie pozwolić mi zakończyć swego marnego żywota?! Dlaczego za wszelką cenę chcesz mnie zostawić na tym bagnie?! Dlaczego?!
Brawo, dziękuję Ci, miłościwy Boże.
Jestem jedynie małą mrówką w ogromnym mrowisku, a Ty kolejny raz zgniotłeś mnie Swoim miłosiernym butem i zostawiłeś na uschnięcie.
Ale tym razem się nie poddam. Skoro i tak mam trafić do piekła, po co przeciągać to w nieskończoność? Mam dość cierpienia, dość łez, dość chwil rozpaczy. Wątpię, by piekło mogłoby być gorsze od tego, co przeżywam teraz. A tam, na dole, przynajmniej byłoby mi cieplej.
Rozmawiasz z Bogiem? Może zaraz ułożysz jakąś modlitwę, wariatko?! Dobry pomysł.
Uwaga, Boże, zaczynam się modlić, możesz już zatkać Swoje miłościwe uszy.
W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Litościwy, błagam, pozwól mi się zabić. Amen.
Może ktoś zadzwonić do Ośrodka dla Psychicznie Chorych?
Spokojnie, nie histeryzuj. Nikt cię nigdzie nie zawiezie, jak przestaniesz udawać idiotkę. Jak przestaniesz być idiotką.
Podniósłszy się z podłogi, potraktowałam swoje policzki kilkoma lekkimi plaśnięciami tak, aby doprowadzić się do stanu używalności. Takie momenty załamania nerwowego zdarzają mi się coraz częściej.
Rozpoczęłam na nowo moje poszukiwania. Kiedy szamotanina znowu nie przyniosła efektów, mało brakowało, ażebym nie wyskoczyła przez okno w akcie rozpaczy.
Eureka!
Moje oczy poczęły niebezpiecznie błyszczeć, gdy przybliżałam się do okna. Otworzywszy je, spojrzałam w dół. Nie było wysoko, ale jeślibym się rozpędziła i wpadła na pobliskie drzewo...
- Przepraszam, można?
Krzyknęłam, łapiąc się za serce. To niemożliwe! Znowu żeś mi przerwał, Litościwy Boże! Jeden zero dla Ciebie, lecz ten mecz nie jest jeszcze zakończony.
- Czego?! - warknęłam, odgadłszy, iż to nie Lucas.
Odwróciłam się. W drzwiach stała drobna, acz dość muskularna dziewczyna. Skądś ją znałam.
- Widzę, że twój stan fizyczny bardzo się poprawił, odkąd cię ostatni raz podziwiałam.
A więc to ty, dziewka, której Lucas groził, pokazując mnie poobijaną. Może nie wyglądałam wtedy aż tak źle, skoro groźby ‘szefa’ do niej nie dotarły? Uśmiech na jej twarzy zbił mnie z tropu, na którego w żaden sposób nie mogłam powrócić, nie mogłam zrozumieć.
- Czego chcesz? - ozwałam się w końcu. Gratulacje za zapłon.
- Porozmawiać.
Porozmawiać?! Doprawdy, Boże, myślałam, że stać Cię na więcej.
- A o czym?
- O tobie.
Robi się nieciekawie.
- Uwierz mi, jestem dość trudnym tematem - powiedziałam.
- Lubię wyzwania.
- To skocz z mostu na bungee, polecam.
- Jessica, nie bądź śmieszna.
Irytacja zwolniła miejsce zakłopotaniu. Skąd znała moje imię? Ok, nie popisuj się, Wszechmogący.
- Chyba przeoczyłam moment, w którym się przedstawiłam - rzekłam.
- Usłyszałam o tobie przypadkiem. Podobno znowu cię wczoraj pobił.
- Jeśli chcesz mnie dobić, nie wysilaj się, sama sobie dobrze radzę.
- Możemy przejść na ty? Jestem Amy.
- Witaj Amy, ja jestem Zeszmacona.
- Jess, słychać cię w całym budynku. Samobójstwo to nie rozwiązanie.
- Kim jesteś, żeby prawić mi morały?!
- Osobą, która chce ci pomóc.
- Mi już nikt nie może pomóc - wychrypiałam.
Byłam zła na siebie, iż znowu płaczę. Nie chciałam, ażeby ktoś wiedział, jak jestem słaba psychicznie.
- Pamiętaj, że zawsze jest jakieś wyjście awaryjne.
- Niestety, u mnie wszystkie nieczynne.
Uśmiechnęła się szeroko. Znowu.
- Czegoś tu nie rozumiem. Nie wiesz, gdzie jesteśmy? Co z tobą nie tak? Dlaczego się uśmiechasz?! - moja niewiedza wprawiała mnie w szał.
- Jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna - rzekła - Życzę ci jak najlepiej, pamiętaj co ci powiedziałam. Spraw, aby każdy dzień miał szansę stać się najpiękniejszym dniem twojego życia
Wyszła. Tak po prostu, zostawiając mnie na obrzeżach dwóch dróg. Jednej, prowadzącej na śmierć, która kończyłaby się mym dramatycznym samobójstwem, drugiej, będącej wielką niewiadomą.


Harry, rozmyślając, przekładał malutką szkatułkę z ręki do ręki. Mieściły się tam wszystkie jego oszczędności, cała życiowa praca. Dopiero teraz wiedział, na co naprawdę chciał je przeznaczyć. Założywszy ciepły sweter, wyszedł z domu.


- Jessica Smith!
Za przeklętymi drzwiami, poprzez schody, korytarze niosła się odrażająco brzmiąca nazwa mej osoby. W końcu, odbiwszy się od pobliskich ścian, dotarła do moich uszu. Wiedziałam co oznacza, wiedziałam, co mnie czeka.
Wlokąc nogi za sobą, szłam powoli ku głównemu hallowi. Dotarłszy do niego, spuściłam głowę i w spokoju czekałam na przydzielonego mi klienta.
- Witaj, cukiereczku.
Jak ja nienawidziłam tego głosu! Tego obrzydliwego, splamionego cierpieniem wielu dziewczyn, głosu. Czy on nie miał sumienia?!
Przed moimi oczami ukazała się znienawidzona dłoń, która brutalnie uniosła mój podbródek do góry. Trójca dojrzałych mężczyzn o dziko palących się oczach, kiwnęła na znak zgody i zadowolenia.


Jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna.


Wyglądali bardzo podobnie; około pięćdziesiątki, muskuły, nieprzyjaźnie wyglądające twarze. Kolesie, niczym najbrutalniejsi złodzieje i złoczyńcy z filmów kryminalnych.
Przełknęłam głośno ślinę, kojarząc pewne fakty. Pojedyncza łza spłynęła po mym policzku, gdy zaczęli się cwaniacko uśmiechać.


Szedł szybko, przypominając sobie cierpiącą dziewczynę, myśląc o jej przeżyciach, rozterkach i… oczach.
To oczy są zwierciadłem duszy, los chciał, że nie dane mu było jeszcze w nie spojrzeć. Cóż miał jednak ujrzeć, jak nie nieskończoną czerń, doprawioną kilkoma dużymi szczyptami rozpaczy i cierpienia?

To, co zobaczył, wstrząsnęło nim, budząc na nowo trwogę i niezdecydowanie.
Nie poddam się, myślał.
W rogu ogromnego hallu, trójka nieprzyjaźnie wyglądających bydlaków, obmacywała dziewczynę. TĘ dziewczynę. Ta zaś, krzycząc i płacząc, wyrywała się im. Jakim cudem miała dać radę? To biedne, bezbronne chuchro, przeciwko trzem ogromnym siłaczom?
Zgrzytnął zębami, kiedy zaczęli ciągnąć ją na górę.
- Stójcie! - warknął tak, że wszyscy znajdujący się w pomieszczeniu zainteresowali się jego osobą - Ja ją chcę!
Podszedł do niego Lucas, dokładnie się przyglądając.
- To nie miejsce dla gówniarzy, spadaj stąd, małolacie.
- Może jestem gówniarzem, ale takim, który chce się ostro zabawić!
- Czyżby? Ci panowie już zapłacili.
- Czyżby? - naśladował go - A czy zapłacili tyle?
Uniósłszy ku górze garść banknotów, począł nimi wachlować jego twarz.
Blondyn zmieszał się, mocno nad czymś rozmyślając.
- Mamy jeszcze wiele innych dziwek, które na pewno spełnią twoje oczekiwania - ozwał się.
- Być może, ale ja chcę tą. Dasz mi ją albo wychodzę z moją kasą.
- Niech ci będzie.
Ciągnąc Jess za włosy, rzucił nią w ramiona Harrego. Ten, zagryzając wargę, popchnął ją w stronę korytarza. Widział kątem oka, jak wysoki blondyn wręcza trzem wściekłym wielkoludom cztery inne prostytutki.
Wszedłszy do jej pokoju, oparł się plecami o drzwi i zaczął szybko oraz płytko oddychać.
Spokojnie, już po wszystkim, uspokajał się, dysząc.
Spojrzał na dziewczynę; kuliła się w rogu pokoju, obejmując nogi ramionami, chowała głowę, nadal płacząc.
Nie mógł zrozumieć podłości blondyna, był zszokowany całym tym budynkiem i cierpieniem w nim się znajdującym.
Podszedł powoli do brunetki, zobaczywszy jak bardziej kuli się i ‘wgniata’ w ścianę, jego oczy zaszkliły się. To niewiarygodne.
Pogłaskał ją po włosach.
- Błagam, nie krzywdź mnie - usłyszał jej cieniutki, pełen rozpaczy głos.
- Nie mam zamiaru cię krzywdzić - powiedział, a jego baryton załamał się.
Podniosła swe oczy ku górze, zobaczył w nich zdziwienie i zakłopotanie. W tej jednej sekundzie zdążył poznać ją całą, zdążył poznać wielkość jej cierpienia.
- Uciekajmy stąd.
W odpowiedzi kiwnęła potwierdzająco głową.


Co ja robię? Zaufałam chłopakowi, którego znam trzy minuty. Wielkości mego idiotyzmu nie da się ogarnąć.
Przypomniawszy sobie coś, podbiegłam do łóżka i z prędkością światła, tak, żeby nie zauważył, schowałam w mej bluzce kilka torebek białego proszku.
Otworzył okno; schodząc ostrożnie, rozmyślałam, co ja wyprawiam. Odetchnęłam z ulgą, dotknąwszy palcami u nóg suchej Matki Ziemi.


Spraw, aby każdy dzień miał szansę stać się najpiękniejszym dniem twojego życia.


Chwilę potem, ciągnięta przez chłopaka, biegłam, mijając znane drzewa i ogrodzenia. I kto mógłby pojąć moc Boga? Dreptałam właśnie drugą z wyznaczonych dróg, wielką niewiadomą, kontemplując, kiedy znów z niej zboczę, zboczę na zawsze.


______________________________________________________________________________
Na temat rozdziału nie będę się wypowiadać. Zadowolę się Waszymi opiniami. Chciałabym się dowiedzieć co o tym blogu myślicie ; ).  Jeżeli chcesz być informowana o nowym rozdziale, proszę napisz na moje gg 28613222 !! 

niedziela, 25 marca 2012

|03|"Przecież to lubisz, suko!"

Nie wiem, ile czasu siedziałam bez ruchu, czekając na kolejnego samotnego pana. Co chwil kilka słone łzy kapały na moją zwiewną sukienkę, mocząc ją. Czułam się jak marionetka, zabawka oddawana z rąk do rąk. Chcesz się mną pobawić? Proszę bardzo. Wykorzystasz mnie, następnie rzuciwszy w kąt, wyjdziesz z pomieszczenia niewzruszony. Przecież już jestem ci niepotrzebna. Moje kruche ciało służyło ci jedynie do zaspokojenia wewnętrznego pragnienia. Nie wiesz jednak, co dzieje się ze mną, gdy już pozostawiasz mnie w spokoju. Udręczoną, zeszmaconą, załkaną. Ale ciebie to nie obchodzi. Jako urodzony egoista zaspokoiłeś się, a reszta nie jest twoim problemem.
Bujałam się w przód i w tył, rozmyślając nad swoim życiem. Miarowo kapiące łzy przyspieszyły swój rytm.
Podskoczyłam w przestrachu, gdy drzwi otworzyły się. Stanął w nich wysoki mężczyzna, około czterdziestki, patrząc na mnie wymownie. W mej głowie kolejny raz tego dnia rozbrzmiały głosy wołające o pomoc. Nie uwalniałam ich ze swego gardła, gdyż i tak na ratunek liczyć nie mogłam. Za nim się obejrzałam, zaczął mnie obmacywać, naruszył moją osobistą przestrzeń, wtargnął bez zapytania w strefę mego ciała. Nie odczuwając żadnej reakcji z mojej strony, rzucił me ciało na łóżko, przybliżając się. Trzymając mocno ramiona, rozchylił uda. Mimowolnie krzyknęłam. Dotykał mnie niedelikatnie, wręcz brutalnie, zaspokajając swe pragnienia. Zastanawiałam się, co tym razem było tego powodem. Niedoceniająca żona? Kłopoty w pracy? Brak kochającej osoby? Problemów znalazłoby się wiele. Ciekawe tylko, dlaczego właśnie na mnie miała być wyładowana zła energia z nimi związana.
Zaczęłam płakać, gdy dobierał się do mojej bielizny, dotykał najczulszych miejsc.
- Postaraj się, dziwko - syknął do mojego ucha, ciągnąc za włosy.
W końcu go poczułam, mężczyznę kolejnego z wielu, który bez zapytania zabawił się moim kosztem.

Harry od dwóch godzin patrzył beznamiętnie w biały sufit, przysłowiowo wiercąc w nim dziurę. To, o czym dowiedział się trzy dni temu, nadal wzbudzało w nim strach i niepokój. Los kolejny raz chciał zabawić się jego uczuciami.
Stopniowo uwalniając łzy, zaciskał pięści na kołdrze. Dlaczego on? Dlaczego, do cholery, znowu on?! Nie rozumiał. Płakał.
Zayn przesiedział z nim cały pierwszy dzień. Lokowany gotów był znosić najgorsze cierpienia i choroby na tym niewygodnym łożu, gdyby przychodził do niego codziennie i stopniowo poprawiał swe zachowanie. Niestety, kolejnego dnia już go zabrakło. Zostawił przyjaciela samego z niepokojącą nowiną.
Styles przypomniał sobie, jak wyglądała ich wczorajsza rozmowa przez telefon.
- I jak się czujesz, Młody? - zapytał Zayn.
- Nieźle, ale stało się coś strasznego. Wyobraź sobie, że...
W tle dało się usłyszeć chichot jakiejś dziewczyny.
- Spokojnie, kociaku - zamruczał - Panie Loku, zadzwonię później.
Nie zadzwonił. Czekał, ale on nie zadzwonił.
Strugi łez poczęły się powiększać, szybciej spływać z jego twarzy, tworząc na niej dwie mokre dróżki.

- Panie Styles, niestety, nie mam dobrych wieści.
- Co ze mną nie tak? - zapytał, przepełniony trwogą.
- Ma pan cukrzycę - beznamiętne słowa doktora raniły go z wielką siłą.
- Ale... jak to?
- Od dzisiaj będzie pan musiał zmienić swój dotychczasowy byt.

Obudziłam się na podłodze, ma głowa pulsowała niemiłosiernie. Podniosłam się, chwiejąc. Wszystko mnie bolało, lecz ból fizyczny był nieporównywalny do tego psychicznego.
Po wzięciu kolejnej dawki narkotyku, spojrzałam na szafkę nocną. Następne, nic nie znaczące dla mnie, banknoty. Następne, które potwierdzają tylko mój fatalny byt. Co mi po nich? Moje cierpienia nie są ich warte, zresztą i tak trafiają do wypchanego portfela Lucasa.

- Gotowy?
- Tak, gotowy.
Lokowany dziwił się, że jego przyjaciel znalazł w swym ‘napiętym’ grafiku dość czasu, by odebrać go ze szpitala.
- Wszystko w porządku?
- Tak, wszystko gra.
Nic nie gra! Właśnie się dowiedziałem, że jestem cukrzykiem, a ty mnie pytasz, czy wszystko w porządku?! Od dawna nie jest w porządku! – darł się w myślach.
- Liam już wyjechał?
W odpowiedzi Zayn kiwnął twierdząco głową.
A więc wyjechał, nie żegnając się z nim. Ani razu nie zapytał jak się czuje, ani razu nie zainteresował się przyjacielem, który leżał w szpitalu i dowiedział się, iż jest cukrzykiem.
Oparł się o samochodowy fotel, zaciskając dłonie w pięści, by się nie rozpłakać. W takich chwilach człowiek szuka pomocy, wsparcia ze strony bliskich, którego Lokowany chłopaczyna nie posiadał. Jak ma przetrwać przeciwności losu? Jak pokonać chorobę?

Ma pan cukrzycę.

Przycisnął mokry policzek do szyby tak, ażeby nikt nie zauważył jego łez. Ściskał w dłoni aparat, urządzenie dla cukrzyków.

Ale... jak to?

To niemożliwe, myślał.
- Harry, nic ci nie jest?
- Gdzie tam, wszystko ok - głos mu zadrżał - Od kiedy w ogóle zacząłeś się mną interesować, co?!
Wybuchł. Łzy szybko spływały po jego twarzy, tak bardzo chciał wyładować złe emocje.
- Skoro nie masz ochoty gadać, to nie.
To niemożliwe, powtórzył.

Od dzisiaj będzie pan musiał zmienić swój dotychczasowy byt.

Dotarłszy na miejsce, pobiegł do swego pokoju, trzaskając drzwiami. Zjechał na podłogę, po czym zaczął walić pięściami w panele. Dźwięki jego rozpaczliwego wołania o pomoc odbijały się od pobliskich ścian, tworząc echo. W przypływie kolejnej spazmy rozpaczy uderzał lekko tyłem głowy w drzwi. Czuł jak jego koszula powoli przemaka od słonej substancji, uwalniającej się z oczu.
A jasne, zmienię swój dotychczasowy byt, myślał, może w ogóle go zakończę? Tak będzie najlepiej.

Stałam przed lustrem, gapiąc się na swe odbicie. W ręku niebezpiecznie błyszczał mały, ostry przedmiot, który aż błagał mnie, bym przejechała nim po dłoni. Zachęcał swoim blaskiem, prosił fikuśnym kształtem.
Poczułam zimną stal, kilka czerwonych kropel krwi kapnęło na białą umywalkę. Nie polepszyło mi to jednak humoru. Powtórzyłam czynność jeszcze raz. Miło, lecz to wciąż nie to.
Nie mam pojęcia, ile razy pocięłabym się jeszcze, być może na tyle, by wykrwawić się na śmierć, lecz ocuciło mnie z transu pukanie drzwi.
Drżącym głosem zaprosiłam kogoś do środka, wcześniej chowając żyletkę do szafki.
- Witaj, cukiereczku.
Odwróciłam się.
- Niewyraźnie wyglądasz. Doprowadź się do porządku, bo masz dziś do wykonania pilne i bardzo kosztowne zlecenie - na słowo ‘kosztowne’ uśmiechnął się cwaniacko - Pewien zrozpaczony, BOGATY pan szuka twego wsparcia. Pójdziesz do jego domu zaoferować swą pomoc. Bardzo długą i przyjemną pomoc.
Spokojnie, uspokój się, płaczem nic nie wskórasz.
Od dawna wiedziałam, iż Lucasa nie da wziąć się na litość. A szkoda.
Z zaciśniętymi zębami, rozpaczając w myślach, przyjęłam jego wiadomość.
- Tylko bez żadnych numerów, cukiereczku - brutalnie pociągnął mnie za włosy, dokładnie wypowiadając każde kolejne słowo - Bo będzie z tobą źle. I pamiętaj, czego cię uczyłem.
Kiwnęłam na znak mego zrozumienia. Wyszedł bez słowa, uprzednio kładąc karteczkę z adresem na stoliku. Podeszłam do niej; mój żołądek wykonywał najróżniejsze przewroty, wywoływał nieprzyjemne uczucia. Zatkałam sobie usta, by nie zwymiotować na wspomnienia ostatniego pana. Pozostało mi tylko błagać, ażeby następny klient był bardziej delikatny i wrażliwy.
Poprawiwszy swą urodę, opuściłam ‘dom’. Szłam dróżką, miętoląc żółtą karteczkę w dłoni.   
W końcu dotarłam do celu mej podróży; na wielkiej, zielonej bramie wisiała tabliczka z napisem „Jonatan Cyrkus”. W tym mieście wszyscy się znali, skojarzywszy nazwisko z twarzą mężczyzny, jęknęłam z odrazą, po czym znów przytknęłam dłoń do ust, by kwas pochodzący z żołądka nie wydostał się na zewnątrz. A więc owym bogatym, zrozpaczonym klientem miał być nie kto inny, jak poczciwy Jonatan Cyrkus, osiemdziesięciu-dwu letni staruszek, który z powodu wielu chorób i przeciwieństw losu zakończyć swój żywot miał już bardzo dawno temu. Jak widać nadal stąpa po tym świecie, z niekorzystnym dla mnie następstwem.
Tak nisko jeszcze nie upadłam. Mam oddać swoje siedemnastoletnie ciało osiemdziesięciu-dwulatkowi? Nie było powrotu, dzisiaj kolejny raz miałam spaść poniżej najniższego poziomu, niżej niż dno, niżej niż ktokolwiek kiedyś upadł.
Zielona brama zaskrzypiała, gdy wprawiłam ją w ruch, odgradzając sobie drogę. Podążałam dróżką wyłożoną niebieską kostką, szłam powoli, chcąc moją ‘przygodę’ odłożyć w nieskończoność. W końcu, ku memu niezadowoleniu, dotarłam do wielkich, drewnianych drzwi, po czym zastukałam kilka razy ogromną kołatką w kształcie głowy lwa. Co do dużej wielkości budżetu staruszka – nie da się temu zaprzeczyć. Wystrój domu był niesamowity.
Dotarłam na górę; Jonatan siedział na czerwonym fotelu, śniąc o jemu tylko wiadomych rzeczach, w równych odstępach czasu dało się usłyszeć głośne chrapnięcie. Nie chciałam go budzić z oczywistych przyczyn. Wtem wpadł mi do głowy pewien pomysł.
Podczas pisania kłamliwego listu gryzło mnie sumienie, lecz uchronienie się od niechcianego stosunku wygrywało z poczuciem winy.
Naskrobawszy kilka słów, jeszcze raz przeleciałam wzrokiem po tekście, w pamięci utkwiło mi kilka zdań: „Drogi Jonatanie, pomimo Twego wieku, czułam się przy Tobie wspaniale. Jesteś cudowny, a...”
Dość. Siłą musiałam powstrzymywać wymioty, gdy podczas czytania nieumyślnie wyobraziłam sobie nieprzyjemne obrazy. Chodzą słuchy, iż poczciwy starzec pamięcią pochwalić się nie może. Co mi szkodzi?
Rzucając Jonatanowi przepraszające spojrzenie, położyłam kartkę obok jego fotela. Pora przejść do bardziej nieprzyjemnych rzeczy.
Tak jak przed wyjściem nakazał mi Lucas, wyruszyłam na krótkie poszukiwania, cały czas nasłuchując, czy aby przypadkiem starzec nie przerwał swej jakże korzystnej dla mnie drzemki. W końcu znalazłam kufer z kosztowną biżuterią; żołądek kolejny raz dzisiaj wykonywał nieprzyjemne przewroty, tym razem jednak informując mnie o przewinieniu, które popełniam. Gryząc się z sumieniem, schowałam garść naszyjników, bransoletek, kolczyków i czym go jeszcze hojny Bóg obdarował, a znajdowało się w tej skrzyneczce.
- Przepraszam - powiedziałam cicho, opuszczając dom.

Lokowany chłopak stał przed lustrem, żwawo myśląc o swoim planie.
W pewnej chwili, nabrawszy w dłonie lodowatej wody, chlasnął sobie nią twarz.
Uspokój się! Nie możesz się zabić! Co ci w ogóle do głowy przychodzi?!
Wziął kilka głębokich wdechów i wydechów, które pozwoliły mu się wyciszyć.
Mając w ręce gitarę, wybiegł z domu.
Usiadłszy na trawie, grał melodię idealnie pasującą do jego tymczasowych uczuć. Wsłuchiwał się w dźwięki, czyszcząc umysł i serce.
Spokojnie. Dasz radę. Wierzę w ciebie... Sam.
Zamknął oczy, przerywając grę. W pewnej chwili do jego uszu dotarł niepokojący krzyk. Wstał z ziemi i ruszył biegiem w jego stronę. Im był bliżej, tym bardziej można było rozpoznać poszczególne wyrazy.
- Trzymaj ją mocno!
- Błagam, przestańcie...
- Przecież to lubisz, suko!
Nie miał sił, lecz kolejny zrozpaczony krzyk zmobilizował go do następnych kroków. Dotarłszy na miejsce, przeżył szok. Jeden z pijanych chłopaków leżał na bezbronnej i półnagiej już dziewczynie, a drugi trzymał jej ręce i zakrywał usta. Rozpoznał w małej osóbce nieznajomą z parku. Wpadł w szał.
Rzucił gitarę na bok, po czym skoczył niczym rozwścieczony lew między roześmianych nastolatków. Odepchnąwszy jednego na bok, strzelił drugiego pięścią w twarz. Nie panował w tej chwili nad emocjami. Chłopaki, poobijani, rzucili się do ucieczki.
Siedziała pod drzewem, kuląc się. Tak bardzo cierpiącej dziewczyny nie widział jeszcze nigdy. Zdjąwszy z siebie płaszcz, okrył ją. Nie podnosiła głowy, lecz widział jak po jej łydkach spływają łzy.
- Zadzwonię po policję, nie martw się, gnojki dostaną za swoje!
- Nie, nie dzwoń nigdzie, błagam! Błagam!
Nim się obejrzał, zaczęła biec. Tym razem jednak zaczął ją gonić.
Schowawszy się za drzewem, obserwował jak po betonowych schodkach wdrapuje się pod drzwi. Wiedział co to za dom i zaczynał rozumieć wszystko.
Dziewczyna, wspiąwszy się na szczyt, podniosła z kolan i zapukała kilkakrotnie. Widział jak kuli się, zapewne ze strachu.
Drzwi uchyliły się, stanął w nich wysoki, przystojny, dobrze zbudowany mężczyzna około trzydziestu lat. Krzyknął na nią, a ta rozchyliła ramiona, jakby obrazując, iż nic nie posiada. Wściekł się, złapał ją za włosy i zaciągnął do środka.
Harry wolał nie myśleć o tym, co działo się z nią później. Myślał, czym sobie zasłużyła na taki los.
Wrócił po gitarę; zawitawszy do domu, wiedział, co zrobi jutro.

sobota, 24 marca 2012

|02| "Cierpienie wymaga więcej odwagi niż śmierć"

Po pomieszczeniu rozniósł się krzyk jakiejś dziewczyny. Zacisnęłam zęby.
- Jak nie będziesz grzeczna, kwiatuszku, będziesz wyglądać tak, jak ona - morderczy ton Lucasa sprawił, iż przeszły mnie ciarki.
A więc wyglądałam aż tak strasznie? Dlaczego jeszcze nie umarłam?! Boże, czy naprawdę muszę tak cierpieć?!
Chociaż nie znałam tej dziewczyny, wiedziałam, co czuła. Kilka miesięcy temu to ja byłam na jej miejscu. To ja byłam tą nową, sponiewieraną, to moje piekło dopiero się zaczynało.
I co? Kończę tak jak wszystkie, na wózku inwalidzkim, w najlepszym wypadku tylko mocno obita, staczając się na samo dno. W tym budynku narkotyki i papierosy to coś normalnego. Lucas ostrzegał mnie, że i tak dobrze się trzymam. Gdyby nie duża chętka mężczyzn na moje ciało, już dawno skończyłabym tak, jak kończę w tej chwili. Nie czuję się usatysfakcjonowana, wręcz przeciwnie.
Poczułam kolejne łzy spływające po moich sinych policzkach. Dziwi mnie, że ich zapasy się jeszcze nie wykończyły, bo wątpię, czy jest jeszcze taka osoba na świecie, która gubi ich więcej, niż ja.
- Witaj, cukiereczku - usłyszałam nad głową. Zdusiłam krzyk, przestraszywszy się - Jak się czujemy? - mogłabym się założyć, że na jego twarzy tkwi satysfakcjonujący uśmiech.
Zagryzłam wargi i w końcu otworzyłam oczy. Poczułam nagły przypływ złości i żalu. Dość, tym razem się nie poddam.
- A dziękuję, bardzo dobrze - sama dziwiłam się swojemu ostremu tonowi.
- Nie tym tonem kochaniutka.
- A co mi zrobisz?! Zabijesz mnie?! Proszę bardzo, nawet nie wiesz, jak tego pragnę! Wczoraj malutko ci zabrakło, no dawaj! Tchórzysz?!
Ucichłam, widząc złość narastającą w jego oczach. Nachylił się tak, iż jego twarz była tuż nad moją głową, po czym nacisnął mocno na mą zbolałą łydkę. Krzyknęłam, a mój głos rozniósł się po budynku.
- Co to, to nie. Jesteś zbyt dobrym towarem, bym mógł cię zabijać. Tutejsze chamy są zbyt wybredne, kochaniutka, nie  będą pieprzyć byle jakiej panny - w tym momencie przycisnął moją klatkę piersiową, załkałam - Jesteś piękną, młodą, jedną z najlepiej opłacanych dziwek w tym całym burdelu. Tak więc widzisz, tutaj nie grozi ci śmierć, ale jak jeszcze raz wywiniesz taki numer, ta noga - ponownie walnął pięścią w moją łydkę, nie miałam już siły krzyczeć - może nie być tylko złamana. Podobno laski na wózku inwalidzkim, takie, które nie mogą cię uderzyć, takie, które nie mogą się niczemu sprzeciwić, też się dobrze sprzedają, więc co mi szkodzi? Pilnuj się, mój ulubiony cukiereczku. I wracaj do zdrowia, bo jutro masz sporo samotnych panów do obsłużenia.
Po tych słowach wyszedł, zostawiając mnie łkającą i prawie konającą z bólu.

„Płacz moczy twarz, ale nie obmywa serca”

- Ej, lokowany, nic ci nie jest?
Harry, ocknąwszy się, zaczął rozmasowywać piekący policzek.
- Przepraszam, za mocno?
Spojrzawszy na wybawicielkę, wstrzymał oddech. Kucała przy nim niebiańsko piękna piękność; szatynka o tajemniczo lśniących, zielonych oczach, zaśmiała się głośno.
- Co się stało? - Styles złapał się za głowę.
- Ty mi wytłumacz. Szłam sobie właśnie do twojego przyjaciela, a tu leżysz bez życia i...
- Ja nie mam przyjaciół- syknął. Po co robił sobie nadzieję? Jakim cudem ta śliczna dziewczyna nie miała być kolejną z tych wykorzystanych i porzuconych przez jednego z jego przyjaciół? Ciekawe tylko, który tym razem.
- Nieładnie przerywać kobiecie - zatrzepotała kokieteryjnie rzęsami.
Przecudna, pomyślał. Ujęła w palce jego podbródek i spojrzała głęboko w oczy.
- Miałam zabawić się z Zaynem, ale ty jesteś o wiele lepszy - musnęła lekko jego usta - Te loczki są przesłodkie - powiedziawszy, pogłębiła pocałunek.
To, co wyprawiała ze swoim językiem było nie do pomyślenia. W ułamku sekundy zrobiło mu się nadzwyczaj gorąco. Poczuł nagle nieznane uczucie, pragnienie, pragnienie innego ciała.
Powoli przejechała po całym jego torsie, a skóra pod wpływem jej seksownego dotyku paliła ogniem podniecenia. W pewnym momencie zjechała nisko, za nisko, i zaczęła masować najczulsze miejsce na ciele .
- Przestań - wychrypiał.
Nie przestawała. Pogłębiła pieszczotę, wprawiając go w stan nieużyteczności umysłowej. Ostatnimi resztkami zdrowego rozsądku odepchnął ją od siebie.
- Nie jestem taki, jak oni.
- Oj, mylisz się, głuptasie. Każdy samiec jest taki sam.
- W takim razie ja jestem wybrykiem natury.
- Sprawię, że będziesz normalny.
Znów przybliżyła się na niebezpieczną odległość.
- To niewykonalne, kotku. Ja nigdy nie prześpię się z dziewczyną, którą miało pół miasta, a na pewno nie z taką, którą przeleciał jeden z moich niewyżytych współlokatorów.
Po tych słowach ruszył w stronę domu. Czuł, że przesadził. Nie tak go wychowano.
- Jeszcze się zdziwisz, przystojniaczku! - krzyknęła.
Trzasnął drzwiami, po czym, chowając twarz w dłonie, zjechał na podłogę.

Kiedy ponownie otworzyłam oczy było już ciemno, widocznie przysnęłam. Całe ciało nadal bolało mnie niemiłosiernie, a głowa pulsowała w rytm galopu rozwścieczonego konia.
Wycierając dłonią łzy, z wielkimi trudnościami wstałam z łóżka. Droga do szafy była dla mnie nie lada wyzwaniem usłanym kolejnymi spazmami bólu.
Założywszy jakiś zwiewny, łatwy do zdjęcia strój, ujrzałam w rogu pomieszczenia resztki gitary. Kuśtykając, doczłapałam się do niej.
To przez nią cierpię teraz męczarnie. To przez nią boli mnie łydka. To przez nią nie mogę oddychać, poprzez bolące żebra. Ale kochałam ją nadal.
Od dziecka marzyłam, by na niej grać, by nauczyć się choć jednej prostej piosenki. Rodzice nigdy nie mieli pieniędzy, ażeby spełnić moją zachciankę. Musiałam dojść aż tu, by poczuć ją w końcu w swoich dłoniach. Chociaż roztrzaskana i połamana, dla mnie nadal piękna i niesamowita. Gitara. Moja gitara.
Z pudła rezonansowego pozostała tylko górna powierzchnia, gryf zaś i główka gitary miała jedynie kilka rys. Brakowało jednej struny - basowej.
Uśmiechnęłam się. Po raz pierwszy od ponad trzech miesięcy uśmiechnęłam się.
Naciągnęłam odpowiednio struny. Chociaż bez pełnego pudła rezonansowego dźwięki nie były w ogóle dźwiękami gitarowymi, nie przypominały zresztą żadnego instrumentu, ale mimo wszystko były jednymi z najpiękniejszych, które w życiu słyszałam. Moja gitara grała. Nie tak, jak powinna, ale grała. Dla mnie.
Szarpiąc struny, zapomniałam o bólu. Wsłuchałam się w koślawą melodię, moją własną, koślawą, acz przepiękną melodię, w głowie układając słowa piosenki.
Przyjemność ta pochłonęła mnie na tyle, iż zapomniałam o narkotykach. Niestety, gdy mój głód narkotykowy doszedł do najwyższego poziomu, musiałam przerwać grę i zażyć zabijającą mnie substancję. Po drodze jednak, pod wpływem nagłego zmęczenia i utraty sił, osunęłam się na podłogę i zemdlałam.

- Wygrałem! I co, patafianie?! Wygrałem! - Zayn biegał opętany po pokoju, śmiejąc się - Wisisz mi stówę. Haha, wygrałem!
- Zamknij się, idioto!
- Co się stało ? Czyżby porażka była bolesna? No powiedz, bo ja nie znam tego uczucia! Haha! Osiem dziewczyn w dwa dni, to mój rekord!
- Stul pysk!
- Jasne, już. Może gumki pożyczyć na uspokojenie? Co ja gadam, po co, skoro żadna cię nie chce?
- Przestańcie! - warknął Styles.
- Nie wtrącaj się, gówniarzu - machnął ręką Liam.
- Ja, gówniarzem?! Spójrz na siebie, co wyprawiasz, co wygadujesz! Pamiętasz jeszcze jak to było dawniej?! Pamiętasz?! Nie pamiętasz, bo nie jesteś już moim przyjacielem!  - krzyczał mu w twarz.
W pewnym momencie zrobiło mu się słabo. Złapawszy się za pierś, zaczął ciężko dyszeć i oparł się o Zayna.
- Co się stało naszemu prawiczkowi?
- Liam, przestań w końcu, jemu coś jest.
- Ja wiem co, brak seksu.
- Nienawidzę was - wypowiedziawszy szeptem te słowa, z cichym jękiem upadł na podłogę.

Ocknęłam się w tym samym miejscu. Nikt się mną nie interesował?
Zanim wstałam, kilka ciepłych, radosnych promieni otuliło moją zbolałą twarz. W końcu, dręczona przez drżenie rąk i dudnienie w głowie, doczołgałam się do umywalki, po czym szybko rozprowadziłam po niej proszek i po jednym, dużym wciągnięciu powietrza zniknął z białej, śliskiej powierzchni.
Od razu poczułam się lepiej, lecz błogie uczucie nie trwało długo. Opierając się o ścianę i obejmując nogi ramionami, czekałam na przyjście Lucasa i powiadomienie mnie, iż ktoś zamówił sobie moje ciało.

Sygnał białego ambulansu budził ludzi. Zaciekawieni, wyglądali przez okno. Niektórzy kręcili głowami z politowaniem, inni modlili się, jeszcze inni pozostawiali obojętni.
A w środku jechało dwóch mężczyzn. Nieprzytomny Harry, lokowany chłopaczyna zmęczony życiem i jego zagubiony kolega Zayn.
- Liam, dzwoń po karetkę! - krzyczał średni kilka minut wcześniej.
- Sam sobie dzwoń. Jemu zaraz przejdzie, uspokój się.
- On nie oddycha!
- To mu zrób usta-usta. I tak nic lepszego od życia nie dostał. Trza było brać z żywota co najlepsze, kiedy jeszcze był na to czas.
Nie do wiary, myślał, siedząc w karetce i patrząc na twarz przyjaciela.

piątek, 23 marca 2012

|01| "Skąd się tu wziełaś ?"

Siedziałam na balkonie, wypalając kolejnego papierosa. Oglądałam rozciągające się przede mną widoki. Ludzie, tacy naiwni, bezbronni, biegali po ulicach, ślepi na problemy innych, ślepi na to, co ważne. Drzewa powiewały; zadowolone z siebie dumnie rozpościerały zielone korony. Wiatr wprowadzał w ruch opadłe liście, które tańcowały, wirowały, jakby nie widziały świata poza sobą. Ta cała sielanka wzbudzała we mnie odruchy wymiotne. Czy człowiek naprawdę jest taki głupi? Do czego prowadzi nas los?
Z rozmyślań wyrwało mnie drżenie rąk, organizm domagał się kolejnej dawki narkotyku. Przekląwszy w myślach, powędrowałam do łazienki. Spojrzałam w lustro i, nadal klnąc na siebie, rozsypałam biały proszek na umywalkę. Wpatrywałam się w niego przez dłuższą chwilę.
- Nic więcej już mi nie zostało - stwierdziłam, powstrzymując łzy, i wciągnęłam narkotyk - Mocne to - warknęłam, wycierając krew z nosa.
Przestać ćpać miałam już dawno, podobno dla chcącego nic trudnego. Akurat.
Po upływie kilku minut poczułam błogie uczucie, które ogarnęło każdą komórkę mego ciała. Troski odpłynęły, a ja znalazłam się w swoim, przećpanym świecie.

W tym samym czasie, zaledwie kilka domów dalej, lokaty chłopak grał jakąś melodię na gitarze. Żałował, że wtedy, tamtego dnia, w akcie zemsty, ukradł instrument wujkowi. W przypływie nagłej złości zakradł się na strych i zaczął szarpać poszczególne struny. Nuty zamieniły się w dźwięki, dźwięki w melodię, a melodia w ukojenie, dające upust emocjom. Tak, tamtego popołudnia poczuł, iż gitara to jego przeznaczenie. Pierwsze zarobione pieniądze wydał, by kupić sobie własną. Była jego najlepszą przyjaciółką, której zawsze mógł się wyżalić, ponarzekać na niesprawiedliwy los, a ona otulała go cudownymi melodiami, pocieszała kojącymi dźwiękami.
W ciągu dwóch lat nauczył się wiele chwytów i sztuczek gitarowych. Pracował ciężko, w pocie czoła, pieniądze zaś przeznaczał na szkołę muzyczną. Pierwsza, druga, trzecia nagroda. Z każdym dniem muzyka była dla niego czymś ważniejszym, czymś, bez czego nie będzie mógł żyć.
Zaczął występować, śpiewać dla ludzi. I wtedy nastąpił moment, który nie powinien się był wydarzyć. Otóż, powstał cudowny boysband, One Direction, który rozpoczął swą działalność.
Z początku było wspaniale. Wspólne wyjazdy, koncerty, wywiady, wygłupy. Fani pokochali ich za odmienność. Cóż trwa jednak wiecznie?
Jego przyjacielom uderzyła do głowy woda sodowa. Oglądalność spadała, na koncertach wiało pustką, a oni zachowywali się jak najgorsze divy. Nie mógł na to patrzeć, nie mógł zrozumieć, co zrobili z JEGO marzeniami, z JEGO muzyką. Wspaniały kontakt między nimi rozpadał się, zespół chylił ku upadkowi, który w końcu nastąpił. Gdyby mógł jak dawniej grać i śpiewać dla siebie, gdyby mógł jak dawniej słuchać krzyku mamy, by przestał, bo ma migrenę, gdyby mógł... Lecz nie, życie zmieniło się nie do poznania.
Zayn stał się kobieciarzem, zimnym mężczyzną, przez którego łóżko co tydzień przewijało się kilkanaście naiwnych dziewcząt. Jeśli jakaś była dobra, stawał się łaskawy i chodził z nią więcej niż miesiąc. Płeć przeciwna szybko mu się jednak nudziła, dlatego szukał co raz to nowych wrażeń. Przed powrotem na stare śmieci, do Anglii, przeleciał trzy czwarte szkoły ‘na pożegnanie’, jak to wytłumaczył.
Liam był bardzo podobny do środkowego brata, lecz odznaczał się większą łaskawością. Miesiąc i pół to szczyt.
Niall i Louis ? Przez większość czasu nie było ich w domu, co chwilę gdzieś wyjeżdzali, nie dziwie się, trudno wytrzymać w tym domu.
A co z Harrym? Tym lokowanym chłopaczyną, który pozostał taki, jak dawniej? Każdy wybryk przyjaciół ranił go bardziej. Traktowali go jak ofiarę, ciamajdę, która nic nie bierze z życia, on zaś brzydził się nimi.
Często zostawał sam w domu. Wtedy zazwyczaj chwytał za gitarę, jego najlepszą przyjaciółkę. Tylko ona, oprócz niego, nie zmieniła się. Nie licząc wielu ran i rys na powierzchni; takie same widniały na zbolałym sercu Harrego. Sercu, które już dawno spowolniło dawny rytm i bije tylko dla muzyki. Jak jej zabraknie, zabraknie również lokowanego chłopaczyny.


Teraz. Ostatni moment, by to wykonać. Wiem, że będę żałować, wiem, że gdy wrócę, mogę się już nie obudzić, ale co ja właściwie ryzykuję? Zostanę, czy nie, Lucas i tak wiele razy mnie zgwałci, ludzie pobiją i poniżą. Ciekawe mam życie, prawda?
Ostatecznie postanowiłam wypełnić mój plan. Uciec do sklepu po jedną, ważną rzecz, która pomoże mi przetrwać. Staram się nie myśleć o tym, co może mi zrobić Lucas, gdy dowie się, że chowałam przed nim pieniądze, gdy zobaczy, że mnie nie ma...
Spokojnie, wdech i wydech. Teraz już nic nie poradzisz. Za późno.
Wędrowałam parkiem, szukając wzrokiem tego jednego, kolorowego neonu. Ktoś by zapytał, dlaczego nie ucieknę gdzieś daleko, dlaczego mam zamiar wrócić, co mnie tam trzyma. Otóż, pomimo wszystkich nieprzyjemności, mam swój kąt. Swoje łóżko, ciepłe posiłki. Co by się stało, gdybym uciekła? Skąd wezmę pieniądze na jedzenie, ubrania? Gdzie będę spać? Żule będą się mną zabawiać, oddawać z rąk do rąk? O nie, nie o takim żywocie marzyłam.
Zimny wiatr buchał mi w twarz, powodując nieprzyjemne dreszcze, a w brzuchu burczało. Stwierdzając, iż tracę siły, usiadłam na pierwszej lepszej ławce i zatopiłam się w swym własnym cierpieniu.

Melodia ucichła, gdy po domu rozniósł się dźwięk trzaśnięcia drzwi. Harry zerwał się z łóżka i zbiegł na dół. Jego oczom ukazał się upity Zayn z jakąś panną.
- Gdzieś ty był?! - wybuchł lokowany.
- Kochanie, idź na górę, pierwsze drzwi na lewo. Przygotuj się, zaraz do ciebie przyjdę.
Dziewczyna cmoknęła bruneta w usta i ruszyła kokieteryjnym krokiem ku schodom, po drodze ocierając się o zdenerwowanego Harrego.
- Zayn, powiedz mi, kiedy to się skończy?
- Pomyślmy... nigdy?! Pasuje ci?! Co ty w ogóle ode mnie chcesz?! Odwal się!
Odepchnął go tak, że ten wylądował na ścianie, po czym poszedł w ślady różowej Barbie.
Styles, rozmasowując zbolałą głowę, marzył, by było jak dawniej. Zrobiłby wszystko, by jego marzenie się spełniło.
Co takiego złego zrobił? Czemu los zabrał mu przyjaciół? Dlaczego obarcza go takim cierpieniem?
Siedział w swym pokoju, próbując odnieść myśli od rzeczy, które dzieją się w sypialni jego brata. Ledwo powstrzymywał wymioty, krzyki podniecenia za ścianą stawały się coraz głośniejsze. Opadł na poduszki, przykrywając się szczelnie jedną z nich, niestety, niewiele mu pomogła. W końcu, nie wytrzymując, wybiegł z domu. Chłodne powietrze od razu go orzeźwiło. Ruszył w stronę parku.
Mijał drzewa, piaskownice, zjeżdżalnie.
Nagle na jednej z ławek dostrzegł jakąś postać. Siedziała, trzymając twarz w dłoniach. Co mi szkodzi, pomyślał, po czym począł się zbliżać. Dziewczyna, zobaczywszy go, skuliła się w kłębek. Płakała.
Była strasznie blada i chuda, oczy miała bardzo zaczerwienione. Usiadł koło niej, ignorując to, że nieznacznie się odsunęła. Rozmyślali tak dłuższą chwilę, dopóki cisza nie została przerwana burczeniem brzucha.
- Jesteś głodna? - zapytał.
- Troszkę - powiedziawszy, spuściła smutny wzrok.
- Trzymaj - podał jej kanapkę, którą trzymał w plecaku. Dziękował w tej chwili Bogu, że go zabrał ze sobą.
Nieznajoma długo patrzyła na jego dłoń trzymającą kanapkę. W końcu wzięła chleb i zaczęła ze smakiem pałaszować. Przypatrywał się jej, myśląc, skąd się wzięła i co robi o tej porze w niebezpiecznym parku.
- Jak masz na imię?
- Jessica.
- Harry Styles. Miło mi.
W odpowiedzi kąciki jej ust leciuchno uniosły się ku górze, po czym znów spuściła wzrok. Jest taka bezbronna, pomyślał.
- Skąd się tu wzięłaś?
Podniosła głowę, intensywnie nad czymś rozmyślając. Odgadł, że nie powinien o to pytać. Na migi pokazała mu, iż dziękuje za kanapkę, ale musi już iść. Chciał ją zatrzymać, lecz zniknęła.

Biegłam drogą, bojąc się, że zaraz jakiś niewyżyty mężczyzna rzuci się na mnie. Wydarzenie, które miało miejsce przed chwilą, wprawiło mnie w dziwny stan. Pierwszy raz od bardzo dawna jakiś samiec był dla mnie miły i nie zgwałcił. Co ja gadam? A może to była tylko podpucha?
Przyspieszyłam biegu, usłyszawszy jakieś głosy upitych chłopaków. W oddali zobaczyłam upragniony neon, wielka gitara rozświetlała mrok panujący dookoła. Wpadłam do środka. Brawo, gratulacje Jess, przećpana dziwko, która próbuje umilić sobie ostatnie chwile życia. Dumnie brzmi.
Zapłaciwszy, ściskając w ręku wymarzony instrument, zaczęłam biec do domu. Czułam jednak, że coś złego zaraz się wydarzy.





______________________________________________________________________


Jeżeli chcesz być informowana o nowym rozdziale, proszę napisz na moje gg 28613222 !! 

|00| Prolog.

Mała, szczupła brunetka otworzyła swe smutne, brązowe oczy. Przeciągnąwszy się kilka razy, ziewnęła głośno. Kolejna noc w piekle była już za nią. Ale cóż z tego, gdy następne czekały w kolejce? Była gruzem, zniszczonym domem, który trzeba odbudować od fundamentów. Niestety gruz, choćbyśmy go poskładali, i tak w każdej chwili, pod wpływem jednej nieodpowiedniej sekundy, może rozprysnąć się na nowo, a z każdym razem boleśniej to odczuje.

Przywdziała na twarz swoją radosną maskę i z zaciśniętymi zębami podeszła do stolika. Leżało na nim kilka niedbale zwiniętych banknotów – nagroda za jej nocną pracę, za jej nocne tortury. Zobaczywszy je, uroniła jedną łzę, którą błyskawicznie wytarła bladą dłonią. Bądź silna, pocieszyła się. Trzęsącą ręką schowała pieniądze i podreptała do lustra. Odbicie spowodowało uronienie kolejnej słonej łzy, nie nauczyła się jeszcze znosić przeciwności losu, których za jej marnego żywota było nadzwyczaj dużo. Każda góra pojawiająca się na ścieżce jej życia przygniatała ją, zapewniała o niesprawiedliwości i podłości tego świata. Przez nią snuła błędny obraz żywota, obraz, który mógłby się zmienić. Niestety ona nie miała siły walczyć, poddała się.

Dokładnie przyjrzała się osóbce stojącej po drugiej stronie szklanego lustra. Niegdyś piękne, lśniące włosy, teraz suche, posklejane, bezbronnie opadały na blade ramiona. Oczy, już od długiego czasu pozbawione radosnego blasku, z żalem i odrazą wpatrywały się w swoje odbicie.

„Kim teraz jestem? Zwykłą, przećpaną suką! Gdzie moje marzenia? Sny? Gdzie moja przyszłość?! W burdelu? Na ulicy? Czym się stałam? Wrakiem dziewczyny o wielkich planach i celach? KIM TERAZ JESTEM?!”

Jesteś nikim.

Pomimo wszelkich starań, nie udało jej się powstrzymać cisnących do oczu łez. Spływały policzkami, jakby uciekając z jej zepsutego ciała.

Dokładnie pamiętała tamten dzień, gdy dowiedziała się o wypadku rodziców. Dokładnie pamiętała twarz człowieka informującego ją o tak wielkiej stracie, która była przepustką do tragicznych wydarzeń po niej następujących.

„Po co pojechali do tego zasranego sklepu?! Zostawili mnie! Zostawili, bo w lodówce zabrakło mleka!”

Mózg odtworzył wspomnienia, które za wszelką cenę starała się schować w najgłębszych zakamarkach świadomości, na dnie zbolałego serca. Zobaczyła po raz kolejny raniące obrazy; lekarz, który zapewniał, iż zrobił wszystko, pogrzeb, ich wesołe twarze, wspólne spędzone chwile... Obudziwszy się z transu, syknęła z bólu i przyjrzała odłamkom lustra, na jeden z nich, z głuchym, niedosłyszalnym dla ludzkiego ucha dźwięku, spadła kropla krwi. Nie wiedziała skąd, nie wiedziała czym, ani jak rozbiła to lustro. W głowie wciąż błąkały się przykre wspomnienia.

Nie miała zamiaru iść do Domu Dziecka. Stała się sierotą, lecz prawie dorosłą sierotą. Usamodzielniła się, choć w swą poduszkę co wieczór wlewała litry łez...

I wtedy pojawił się on. Lucas. Kolejna zła decyzja w jej życiu, kolejna góra, kolejna pułapka. Przystojny, dobrze zbudowany mężczyzna. Zapewniał, iż przygarnie ją za niewielką sumę, pomoże wyrwać się z dołka, lecz jedynie go powiększył, pozwolił spaść na samo dno.

W ten sposób znalazła się tu, w Angli. Z początku wiodło jej się wspaniale, odzyskała nadzieje na lepsze życie. Nareszcie spała spokojnie, nieświadoma, co dzieje się za ścianą...

A potem zaczęło się piekło.

Coś huknęło z wielkim trzaskiem, drzwi otworzyły się z impetem, stanął w nich Lucas. Powoli podszedł do drżącej dziewczyny i rzuciwszy ją na łóżko, przyparł całym swym ciałem.

- Przecież za towar zapłaciłam ci wczoraj - wychrypiała.

- Zapomniałaś o jednej ważnej sprawie, cukiereczku. Ja biorę kiedy chcę i ile chcę. - warknął i zdarł z niej resztki ubran

Obserwatorzy