- Już po wszystkim, panienko Smith.
Zostałam niemalże oślepiona niezwykle rażącym, białym kolorem zębów lekarza. Uśmiechał się do mnie, ukazując całe swe uzębienie. Wyglądał na człowieka zadowolonego ze swojej pracy, takiego, jakiego rozpiera ogromna duma.
Z czego był dumny – nie wiem. Jedyne, co zaprzątało moją głowę, to zasadnicze pytanie brzmiące: Co się ze mną działo?!
Nie pamiętam nic, odkąd sylwetka Harrego opuściła pomieszczenie szpitalne, w którym się znajdowałam. Wtedy czułam tylko niewyobrażalny ból.
A teraz? Ile czasu minęło?
- Jestem z pani niezwykle dumny - ponownie się uśmiechnął.
To dziwne, myślałam, że jest dumny z siebie.
Chciałam zadać jedno z dręczących mnie pytań, aby choć w małym stopniu uzupełnić swą niewiedzę, aczkolwiek z mojego gardła wydobyło się jedynie kilka niezidentyfikowanych dźwięków i jedno rozpaczliwe westchnięcie.
- Proszę się nie obawiać. Niech pani odpoczywa. Jest pani wolna.
O czym on, do Jasnej Anielki i Matki Ziemi, wygaduje?
- Tak Jessica, jesteś wolna - zawtórował mu Styles.
Ujął delikatnie moją dłoń.
Podjęłam się kolejnej próby wypowiedzenia ważnego pytania, lecz moje starania spełzły na niczym.
- Jess, nie wysilaj się, proszę.
Popatrzyłam na niego błagalnym wzrokiem.
- Co się... co... - odchrząknęłam głośno - Co się zemną działo?
Spuścił głowę, oddychając ciężko.
- Walczyłaś, walczyłaś. No i wygrałaś.
- Jak to?
- Wygrałaś z nałogiem.
- Ile... Ile czasu ?
- Dwa tygodnie - odparł beznamiętnie. Widziałam w jego oczach ból - To było straszne. Nie rozumiem, jak mogłaś się tak krzywdzić.
- Co... co robiłam? - zapytałam, niemalże się krztusząc.
- Cierpiałaś. Niewyobrażalnie cierpiałaś.
Nie wiem kiedy zaczęłam płakać, aczkolwiek ciche łkanie w szybkim tempie zamieniło się w głośny, rozpaczliwy płacz. Nie było to bynajmniej powodem mego cierpienia, którego zresztą nie pamiętam i już nie odczuwam. Było to powodem cierpienia Harrego i tego, co musiał oglądać.
Ranię wszystkich dookoła. Dlaczego ja to robię?
- Spokojnie, panienko Smith. Jeśli jutro wszystko będzie w porządku, pojutrze wróci pani do domu.
Do jakiego domu? Ja takowego nie posiadam.
Kiedy niezwykle dumny z siebie lekarz opuścił salę, westchnęłam ciężko i próbowałam uspokoić swe łkanie.
- Ja przepraszam... nie... nie... chciałam - poczułam jak do oczu znowu napływają mi łzy. Naprawdę nie chciałam i nie chcę go ranić. Nikogo nie chcę ranić.
- Daj spokój. Już dobrze.
Spuścił głowę, kręcąc nią z niedowierzaniem. Otworzyłam usta, ażeby przeprosić go ponownie, lecz gestem ręki pokazał mi, żebym się nie odzywała.
- Jessica, masz nic nie mówić. Odpoczywaj.
Westchnęłam. Tak często słyszałam moje plugawe imię w jego ustach, jednakże potrafił wypowiedzieć je w taki sposób, że przez chwilę traciłam swą niechęć.
Moja głowa nagle eksplodowała tysiącem pytań. Co teraz zrobię? Muszę znaleźć jakąś pracę, żeby... żeby zapłacić za mieszkanie u niego. Kto mnie zatrudni? Z czego będę żyła? W co się ubiorę? Nie mogę przecież ciągle liczyć na niego...
Tak, On. Spoglądał teraz martwym wzrokiem w okno. Przyjrzałam mu się dokładnie, unosząc lekko kąciki ust do góry.
Śliwa pod okiem dawno zmieniła swój odcień na żółto-zielony i powoli całkowicie bladła. Rozcięta warga goiła się, a siniaków w zasadzie nie było już widać.
Wykorzystując moment, iż dalej wpatruje się w okno, kontynuowałam swe idiotyczne badania. On był naprawdę przystojny. Przystojny i dobroduszny.
W tym momencie przeniósł wzrok na mnie i uśmiechnął się łobuzersko, widząc moje zmieszanie.
Nie chcąc nawiązywać kontaktu wzrokowego, zaczęłam rozglądać się po sali. Ponieważ w myślach wciąż miałam jego twarz, wielki wazon z kwiatami zauważyłam dopiero po dłuższej chwili.
Westchnęłam głośno. Dobroduszny. Dobroduszny i przystojny.
- Nie musiałeś.
- Wiem. One nie są ode mnie - odpowiedział, jakby mając do siebie żal.
Wyprzedził moje pytanie.
- Zdążyłem cię już poznać, wiem, że nie lubisz tego typu prezentów. W ogóle nie lubisz prezentów.
- Więc od kogo to jest? - zapytałam, dziwiąc się coraz bardziej.
- Od Zayna.
Spojrzałam na niego, wytrzeszczając oczy.
- Był tutaj trzy dni temu... Chyba w końcu skończyło się jedzenie w lodówce i zauważył, że mnie nie ma. - zacisnął dłonie w pięści.
Wiedziałam, iż powstrzymuje się, aby się nie rozpłakać. Ja również zdążyłam go już dobrze poznać.
Zayn przyniósł mi kwiaty. To niedorzeczne! Ten egoistyczny (acz niezwykle przystojny) wieśniak przyniósł mi kwiaty... To niedorzeczne, powiadam!
- Ja też tego nie rozumiem - wzruszył ramionami, a następnie zaśmiał się głośno, zapewne widząc moją minę.
Spuściłam głowę, myślami uciekając na chwilę do Malika, skarciłam się jednak szybko. To nie ma sensu, Jess, opanuj się. Ten związek nie ma szans.
Dlaczego on to zrobił? Co chciał tym osiągnąć? Moja wyobraźnia płatała figle, tworzyła nierealne obrazy. Ja i Zayn. Taki ciepły, troskliwy Zayn. Chciało mi się śmiać; byłby to zapewne histeryczny śmiech dopełniony nutką rozpaczy i żalu. Pragnęłam, żeby był jak Harry. Ponownie zachciało mi się płakać.
Przyłapałam Harolda na dłuższym przyglądaniu się mojej twarzy i tym razem ja uśmiechnęłam się łobuzersko, gdy odwrócił się, speszony.
- Ile czasu tu ze mną siedzisz? - zapytałam nagle, czując, że w końcu odzyskuję głos.
- Niedługo... Ja w zasadzie przyszedłem przed chwilą...
- Jesteś tu cały czas, bez przerwy, prawda?
Wzruszył ramionami, a ja uśmiechnęłam się blado.
- W sumie dopóki wkurzony lekarz mnie nie wyrzuci - zaśmiał się - Robi to za każdym razem, gdy siedzę za długo.
- Dlaczego to robisz? - za wszelką cenę pragnęłam uspokoić drżenie głosu - Tak naprawdę, dlaczego?
- Bardzo cię lubię. - powiedział, bawiąc się palcami u rąk.
On cię kocha, egoistko. Kocha cię! A ty nie umiesz odwzajemnić jego uczuć!
- Dziękuję ci.
Otarłam jedną, malutką łzę. Nie potrafiłam go zrozumieć i raczej potrafić nie będę. Zastanawiałam się, czemu Bóg zesłał mu właśnie mnie. Czemu sprawił, że się zakochał? Jessica Smith! Może... może tobie się tylko wydaje? Powiedział, że lubi, prawda? LUBI. Tak po prostu pragnie zrobić dobry uczynek. Karmi cię, przesiaduje z tobą, patrzy z miłością.
Boże.
- Harry. Ja sobie naprawdę poradzę. Przyjaciele cię potrzebują.
Ugryzłam się w język za późno, zdążyłam już trafić w czuły punkt.
- Potrzebują?! Gdyby potrzebowali, odwiedziliby mnie chodź raz! Rozumiesz?! Chodź jeden, zasrany raz! Mogliby chociaż zapytać, jak się czuję. Czy coś mnie boli. Boże, Jessica, ja pragnę twojego szczęścia, ale ty cały czas to odrzucasz. Tworzysz jakiś wielki mur i nie pozwalasz nikomu przez niego przejść. Ja rozumiem, że dużo wycierpiałaś, ale ja też nie miałem różowo!. Jeśli tak bardzo... Boże, nie, to nie! Jak tak bardzo chcesz, radź sobie sama!
Wstał zbyt energicznie, gdyż krzesło z hukiem upadło na podłogę. Chowając twarz w dłoniach, wyszedł z sali. Znalazłszy się na korytarzu, oparł się o ścianę, ciężko oddychając. Widziałam przez szklane drzwi, że dzieje się coś nie tak. Wpadłam w panikę.
Pierwszy sygnał. Drugi. Trzeci.
- Kurwa mać! - wrzasnąwszy, rzucił komórką w ścianę, a ta na wskutek uderzenia rozprysła się na kawałeczki - Kurwa mać! - powtórzył głośniej.
- Co jest ? - Zayn z kpiącym uśmieszkiem wszedł do kuchni - Julie nie chce się już z tobą spotykać ?
- Zamknij japę!
- A więc jednak - zaśmiał się - Co ci jest? To tylko dziewczyna, pacanie. Będzie następna.
-To znajdź mi taką, która jest jak ona.
Mulat uśmiechnął się szyderczo.
- Ja tam się zastanawiam, co ma ta cała Smith w sobie, że uwiodła nawet naszego Harrego.
- Harry ma jakąś laskę?! - wkurzony dotychczas Liam, wybuchł niekontrolowanym śmiechem.
- Widocznie ma , niezła jest.
- Muszę ją poznać. Ale, że Harry? Jaja sobie robisz - kontynuował śmiech.
- Przecież ci mówię.
- Dobra. Zamknij się - syknął - Powiedz mi, jak mogę odzyskać Julie.
- Tobie do reszty odbiło? TO JEST TYLKO DZIEWCZYNA. Ja wiem, że masz problem ze znalezieniem kolejnej, ale...
- Ja mówię poważnie.
- Nie znam się na tej całej zasranej, miłosnej sielance, lecz wydaje mi się, że tu nie o to chodzi. Czyżbyś wpadł ?
- Nie pieprz.
- Nie da rady.
Ku mojej wielkiej uciesze, lekarz pozwolił mi z nim posiedzieć. Cukrzyca. Jebana cukrzyca!
Zrozumiałam jego słowa. „Jak tak bardzo chcesz, radź sobie sama!”. Dotarło do mnie, że to niemożliwe. Nie poradzę sobie. Nie poradzę sobie, a ciągle odpycham jego pomocną dłoń. Tylko co się stanie, jak się jej złapię? Jak pozwolę mu sobie pomóc? Nie potrafię się odwdzięczyć. To byłby kolejny przejaw mojego ogromnego egoizmu.
Nie kontrolując swych odruchów, pogłaskałam go leciutko po policzku. „Dlaczego Zayn nie może być taki, jak ty?” to idiotyczne pytanie znów przemknęło przez moją głowę.
Jestem niesprawiedliwa! On jest taki dobry. BOŻE!
Usłyszawszy jego cichutki chichot, przestałam się nad sobą użalać. Obudził się, a ja nadal trzymałam dłoń na jego policzku, jak jakaś idiotka.
Szybko oderwałam od niego swą górną kończynę, czym tylko bardziej go rozśmieszyłam. Czułam się głupio i nieswojo, a on wcale nie pomagał mi się uspokoić. Jezu, ja się rumienię!
Zachichotał głośniej.
Prychnęłam, obrażona i odwróciłam twarz, klnąc na siebie. Nie lubiłam, jak ktoś mnie zawstydzał. W ogóle nie lubiłam niezręcznych sytuacji.
- Dlaczego zabrałaś dłoń? Było całkiem miło - uśmiechnął się uwodzicielsko, a ja miałam ochotę pokaleczyć jego twarz - Wiesz, że jesteś słodka, jak się rumienisz?
Przesadził.
- Nie robię tego na zawołanie.
- No weź.
- Nie.
- Proszę!
Zmroziłam wzrokiem jego rozanieloną i niezwykle rozbawioną twarz.
- A idź mi - prychnęłam.
- Martwiłaś się o mnie, przyznaj!
- Wcale nie!
- A wcale tak!
- Jezu! - jęknęłam głośno, wznosząc oczy ku niebu.
- Chryste! - naśladował mnie.
- Chcesz sobie nagrabić, Haroldzie... - spoważniałam, drapiąc się w głowę - Jak ty miałeś na nazwisko?
W tej chwili nie wytrzymał. Chichotał i chichotał dopóty, dopóki nie opuściłam z sali, warcząc pod nosem. W zasadzie wyszłabym tak, czy siak, bo pilnie potrzebowałam skorzystać z łazienki.
Spojrzawszy w swoje odbicie w lustrze, jęknęłam z odrazą. Co on we mnie widzi?
Postanowione. Jak wyjdę z tego zasranego szpitala, wezmę się za siebie. Pójdę do fryzjera!
Przerażała mnie ta nowa sytuacja. Jeszcze kilka tygodni temu... Nie wiadomo co bym teraz robiła. Nie wiadomo, co by się ze mną działo, czy w ogóle byłabym na tym świecie. O tak, niezwykle wątpliwe.
A teraz? Teraz nie zdolna jestem do samobójstwa. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tyle się śmiałam. I zauważyłam zmiany w swoim wyglądzie.
Wiecznie smutna twarz nabierała kolorów, a oczy... oczy przestały być puste i pełne rozpaczy. Nareszcie świecą niezidentyfikowanym blaskiem.
Moje marzenia o rychłej śmierci rozwiały się w pył, w końcu poczułam, że mogę być silna.
A wszystko dzięki niemu.
No i teraz niech mi ktoś wytłumaczy, dlaczego nic, prócz ogromnej wdzięczności, do niego nie czuję? Być może tak wielkie uczucia jak miłość przychodzą z czasem?
Chlasnęłam sobie zimną wodą w twarz. Zdecydowanie ostatnio zbyt dużo myślę.
Moja wyobraźnia nagle odtworzyła moment, w którym poznałam Harrego, w parku, na ławce. Przypomniała mi, co wtedy czułam, co miałam zamiar zrobić. Nigdy nie przypuszczałabym, iż moje życie tak diametralnie się zmieni i to za sprawką nowo poznanego chłopaka. Ironia!
I wtedy mnie olśniło. No tak!
Wybiegłam ze szpitalnej ubikacji i, wtargnąwszy bez zapukania do sali Nicka, krzyknęłam:
- Styles! Nazywasz się Harry Styles!
Odpowiedział mi jedynie głośny śmiech, któremu po chwili zawtórowałam.
Być może dla świata jesteś tylko człowiekiem, ale dla niektórych ludzi jesteś całym światem.
Czwarty. Piąty. Szósty.
- Kur...
- Nawet się nie waż! - Zayn, złapawszy w locie rękę Liama, łypnął na niego złowrogo - Rozwalisz, a pożałujesz. W ogóle nie wiem dlaczego ci pomagam, to jest idiotyczne.
- Zamknij się.
Warknąwszy, opadł bezradnie na krzesło.
Po chwili Zayn jęknął, wzdychając:
- Trzeba się do naszego kochanego Harrego wybrać, bo znowu brakuje jedzenia w lodówce.
________________________________________________
Cóż, przyznaję bez bicia, iż weny nie miałam, ale ogromnie chciałam dodać coś przed weekendem . Wyszło, jak wyszło, nie będę się wypowiadać.
Pozdrawiam.