niedziela, 25 marca 2012

|03|"Przecież to lubisz, suko!"

Nie wiem, ile czasu siedziałam bez ruchu, czekając na kolejnego samotnego pana. Co chwil kilka słone łzy kapały na moją zwiewną sukienkę, mocząc ją. Czułam się jak marionetka, zabawka oddawana z rąk do rąk. Chcesz się mną pobawić? Proszę bardzo. Wykorzystasz mnie, następnie rzuciwszy w kąt, wyjdziesz z pomieszczenia niewzruszony. Przecież już jestem ci niepotrzebna. Moje kruche ciało służyło ci jedynie do zaspokojenia wewnętrznego pragnienia. Nie wiesz jednak, co dzieje się ze mną, gdy już pozostawiasz mnie w spokoju. Udręczoną, zeszmaconą, załkaną. Ale ciebie to nie obchodzi. Jako urodzony egoista zaspokoiłeś się, a reszta nie jest twoim problemem.
Bujałam się w przód i w tył, rozmyślając nad swoim życiem. Miarowo kapiące łzy przyspieszyły swój rytm.
Podskoczyłam w przestrachu, gdy drzwi otworzyły się. Stanął w nich wysoki mężczyzna, około czterdziestki, patrząc na mnie wymownie. W mej głowie kolejny raz tego dnia rozbrzmiały głosy wołające o pomoc. Nie uwalniałam ich ze swego gardła, gdyż i tak na ratunek liczyć nie mogłam. Za nim się obejrzałam, zaczął mnie obmacywać, naruszył moją osobistą przestrzeń, wtargnął bez zapytania w strefę mego ciała. Nie odczuwając żadnej reakcji z mojej strony, rzucił me ciało na łóżko, przybliżając się. Trzymając mocno ramiona, rozchylił uda. Mimowolnie krzyknęłam. Dotykał mnie niedelikatnie, wręcz brutalnie, zaspokajając swe pragnienia. Zastanawiałam się, co tym razem było tego powodem. Niedoceniająca żona? Kłopoty w pracy? Brak kochającej osoby? Problemów znalazłoby się wiele. Ciekawe tylko, dlaczego właśnie na mnie miała być wyładowana zła energia z nimi związana.
Zaczęłam płakać, gdy dobierał się do mojej bielizny, dotykał najczulszych miejsc.
- Postaraj się, dziwko - syknął do mojego ucha, ciągnąc za włosy.
W końcu go poczułam, mężczyznę kolejnego z wielu, który bez zapytania zabawił się moim kosztem.

Harry od dwóch godzin patrzył beznamiętnie w biały sufit, przysłowiowo wiercąc w nim dziurę. To, o czym dowiedział się trzy dni temu, nadal wzbudzało w nim strach i niepokój. Los kolejny raz chciał zabawić się jego uczuciami.
Stopniowo uwalniając łzy, zaciskał pięści na kołdrze. Dlaczego on? Dlaczego, do cholery, znowu on?! Nie rozumiał. Płakał.
Zayn przesiedział z nim cały pierwszy dzień. Lokowany gotów był znosić najgorsze cierpienia i choroby na tym niewygodnym łożu, gdyby przychodził do niego codziennie i stopniowo poprawiał swe zachowanie. Niestety, kolejnego dnia już go zabrakło. Zostawił przyjaciela samego z niepokojącą nowiną.
Styles przypomniał sobie, jak wyglądała ich wczorajsza rozmowa przez telefon.
- I jak się czujesz, Młody? - zapytał Zayn.
- Nieźle, ale stało się coś strasznego. Wyobraź sobie, że...
W tle dało się usłyszeć chichot jakiejś dziewczyny.
- Spokojnie, kociaku - zamruczał - Panie Loku, zadzwonię później.
Nie zadzwonił. Czekał, ale on nie zadzwonił.
Strugi łez poczęły się powiększać, szybciej spływać z jego twarzy, tworząc na niej dwie mokre dróżki.

- Panie Styles, niestety, nie mam dobrych wieści.
- Co ze mną nie tak? - zapytał, przepełniony trwogą.
- Ma pan cukrzycę - beznamiętne słowa doktora raniły go z wielką siłą.
- Ale... jak to?
- Od dzisiaj będzie pan musiał zmienić swój dotychczasowy byt.

Obudziłam się na podłodze, ma głowa pulsowała niemiłosiernie. Podniosłam się, chwiejąc. Wszystko mnie bolało, lecz ból fizyczny był nieporównywalny do tego psychicznego.
Po wzięciu kolejnej dawki narkotyku, spojrzałam na szafkę nocną. Następne, nic nie znaczące dla mnie, banknoty. Następne, które potwierdzają tylko mój fatalny byt. Co mi po nich? Moje cierpienia nie są ich warte, zresztą i tak trafiają do wypchanego portfela Lucasa.

- Gotowy?
- Tak, gotowy.
Lokowany dziwił się, że jego przyjaciel znalazł w swym ‘napiętym’ grafiku dość czasu, by odebrać go ze szpitala.
- Wszystko w porządku?
- Tak, wszystko gra.
Nic nie gra! Właśnie się dowiedziałem, że jestem cukrzykiem, a ty mnie pytasz, czy wszystko w porządku?! Od dawna nie jest w porządku! – darł się w myślach.
- Liam już wyjechał?
W odpowiedzi Zayn kiwnął twierdząco głową.
A więc wyjechał, nie żegnając się z nim. Ani razu nie zapytał jak się czuje, ani razu nie zainteresował się przyjacielem, który leżał w szpitalu i dowiedział się, iż jest cukrzykiem.
Oparł się o samochodowy fotel, zaciskając dłonie w pięści, by się nie rozpłakać. W takich chwilach człowiek szuka pomocy, wsparcia ze strony bliskich, którego Lokowany chłopaczyna nie posiadał. Jak ma przetrwać przeciwności losu? Jak pokonać chorobę?

Ma pan cukrzycę.

Przycisnął mokry policzek do szyby tak, ażeby nikt nie zauważył jego łez. Ściskał w dłoni aparat, urządzenie dla cukrzyków.

Ale... jak to?

To niemożliwe, myślał.
- Harry, nic ci nie jest?
- Gdzie tam, wszystko ok - głos mu zadrżał - Od kiedy w ogóle zacząłeś się mną interesować, co?!
Wybuchł. Łzy szybko spływały po jego twarzy, tak bardzo chciał wyładować złe emocje.
- Skoro nie masz ochoty gadać, to nie.
To niemożliwe, powtórzył.

Od dzisiaj będzie pan musiał zmienić swój dotychczasowy byt.

Dotarłszy na miejsce, pobiegł do swego pokoju, trzaskając drzwiami. Zjechał na podłogę, po czym zaczął walić pięściami w panele. Dźwięki jego rozpaczliwego wołania o pomoc odbijały się od pobliskich ścian, tworząc echo. W przypływie kolejnej spazmy rozpaczy uderzał lekko tyłem głowy w drzwi. Czuł jak jego koszula powoli przemaka od słonej substancji, uwalniającej się z oczu.
A jasne, zmienię swój dotychczasowy byt, myślał, może w ogóle go zakończę? Tak będzie najlepiej.

Stałam przed lustrem, gapiąc się na swe odbicie. W ręku niebezpiecznie błyszczał mały, ostry przedmiot, który aż błagał mnie, bym przejechała nim po dłoni. Zachęcał swoim blaskiem, prosił fikuśnym kształtem.
Poczułam zimną stal, kilka czerwonych kropel krwi kapnęło na białą umywalkę. Nie polepszyło mi to jednak humoru. Powtórzyłam czynność jeszcze raz. Miło, lecz to wciąż nie to.
Nie mam pojęcia, ile razy pocięłabym się jeszcze, być może na tyle, by wykrwawić się na śmierć, lecz ocuciło mnie z transu pukanie drzwi.
Drżącym głosem zaprosiłam kogoś do środka, wcześniej chowając żyletkę do szafki.
- Witaj, cukiereczku.
Odwróciłam się.
- Niewyraźnie wyglądasz. Doprowadź się do porządku, bo masz dziś do wykonania pilne i bardzo kosztowne zlecenie - na słowo ‘kosztowne’ uśmiechnął się cwaniacko - Pewien zrozpaczony, BOGATY pan szuka twego wsparcia. Pójdziesz do jego domu zaoferować swą pomoc. Bardzo długą i przyjemną pomoc.
Spokojnie, uspokój się, płaczem nic nie wskórasz.
Od dawna wiedziałam, iż Lucasa nie da wziąć się na litość. A szkoda.
Z zaciśniętymi zębami, rozpaczając w myślach, przyjęłam jego wiadomość.
- Tylko bez żadnych numerów, cukiereczku - brutalnie pociągnął mnie za włosy, dokładnie wypowiadając każde kolejne słowo - Bo będzie z tobą źle. I pamiętaj, czego cię uczyłem.
Kiwnęłam na znak mego zrozumienia. Wyszedł bez słowa, uprzednio kładąc karteczkę z adresem na stoliku. Podeszłam do niej; mój żołądek wykonywał najróżniejsze przewroty, wywoływał nieprzyjemne uczucia. Zatkałam sobie usta, by nie zwymiotować na wspomnienia ostatniego pana. Pozostało mi tylko błagać, ażeby następny klient był bardziej delikatny i wrażliwy.
Poprawiwszy swą urodę, opuściłam ‘dom’. Szłam dróżką, miętoląc żółtą karteczkę w dłoni.   
W końcu dotarłam do celu mej podróży; na wielkiej, zielonej bramie wisiała tabliczka z napisem „Jonatan Cyrkus”. W tym mieście wszyscy się znali, skojarzywszy nazwisko z twarzą mężczyzny, jęknęłam z odrazą, po czym znów przytknęłam dłoń do ust, by kwas pochodzący z żołądka nie wydostał się na zewnątrz. A więc owym bogatym, zrozpaczonym klientem miał być nie kto inny, jak poczciwy Jonatan Cyrkus, osiemdziesięciu-dwu letni staruszek, który z powodu wielu chorób i przeciwieństw losu zakończyć swój żywot miał już bardzo dawno temu. Jak widać nadal stąpa po tym świecie, z niekorzystnym dla mnie następstwem.
Tak nisko jeszcze nie upadłam. Mam oddać swoje siedemnastoletnie ciało osiemdziesięciu-dwulatkowi? Nie było powrotu, dzisiaj kolejny raz miałam spaść poniżej najniższego poziomu, niżej niż dno, niżej niż ktokolwiek kiedyś upadł.
Zielona brama zaskrzypiała, gdy wprawiłam ją w ruch, odgradzając sobie drogę. Podążałam dróżką wyłożoną niebieską kostką, szłam powoli, chcąc moją ‘przygodę’ odłożyć w nieskończoność. W końcu, ku memu niezadowoleniu, dotarłam do wielkich, drewnianych drzwi, po czym zastukałam kilka razy ogromną kołatką w kształcie głowy lwa. Co do dużej wielkości budżetu staruszka – nie da się temu zaprzeczyć. Wystrój domu był niesamowity.
Dotarłam na górę; Jonatan siedział na czerwonym fotelu, śniąc o jemu tylko wiadomych rzeczach, w równych odstępach czasu dało się usłyszeć głośne chrapnięcie. Nie chciałam go budzić z oczywistych przyczyn. Wtem wpadł mi do głowy pewien pomysł.
Podczas pisania kłamliwego listu gryzło mnie sumienie, lecz uchronienie się od niechcianego stosunku wygrywało z poczuciem winy.
Naskrobawszy kilka słów, jeszcze raz przeleciałam wzrokiem po tekście, w pamięci utkwiło mi kilka zdań: „Drogi Jonatanie, pomimo Twego wieku, czułam się przy Tobie wspaniale. Jesteś cudowny, a...”
Dość. Siłą musiałam powstrzymywać wymioty, gdy podczas czytania nieumyślnie wyobraziłam sobie nieprzyjemne obrazy. Chodzą słuchy, iż poczciwy starzec pamięcią pochwalić się nie może. Co mi szkodzi?
Rzucając Jonatanowi przepraszające spojrzenie, położyłam kartkę obok jego fotela. Pora przejść do bardziej nieprzyjemnych rzeczy.
Tak jak przed wyjściem nakazał mi Lucas, wyruszyłam na krótkie poszukiwania, cały czas nasłuchując, czy aby przypadkiem starzec nie przerwał swej jakże korzystnej dla mnie drzemki. W końcu znalazłam kufer z kosztowną biżuterią; żołądek kolejny raz dzisiaj wykonywał nieprzyjemne przewroty, tym razem jednak informując mnie o przewinieniu, które popełniam. Gryząc się z sumieniem, schowałam garść naszyjników, bransoletek, kolczyków i czym go jeszcze hojny Bóg obdarował, a znajdowało się w tej skrzyneczce.
- Przepraszam - powiedziałam cicho, opuszczając dom.

Lokowany chłopak stał przed lustrem, żwawo myśląc o swoim planie.
W pewnej chwili, nabrawszy w dłonie lodowatej wody, chlasnął sobie nią twarz.
Uspokój się! Nie możesz się zabić! Co ci w ogóle do głowy przychodzi?!
Wziął kilka głębokich wdechów i wydechów, które pozwoliły mu się wyciszyć.
Mając w ręce gitarę, wybiegł z domu.
Usiadłszy na trawie, grał melodię idealnie pasującą do jego tymczasowych uczuć. Wsłuchiwał się w dźwięki, czyszcząc umysł i serce.
Spokojnie. Dasz radę. Wierzę w ciebie... Sam.
Zamknął oczy, przerywając grę. W pewnej chwili do jego uszu dotarł niepokojący krzyk. Wstał z ziemi i ruszył biegiem w jego stronę. Im był bliżej, tym bardziej można było rozpoznać poszczególne wyrazy.
- Trzymaj ją mocno!
- Błagam, przestańcie...
- Przecież to lubisz, suko!
Nie miał sił, lecz kolejny zrozpaczony krzyk zmobilizował go do następnych kroków. Dotarłszy na miejsce, przeżył szok. Jeden z pijanych chłopaków leżał na bezbronnej i półnagiej już dziewczynie, a drugi trzymał jej ręce i zakrywał usta. Rozpoznał w małej osóbce nieznajomą z parku. Wpadł w szał.
Rzucił gitarę na bok, po czym skoczył niczym rozwścieczony lew między roześmianych nastolatków. Odepchnąwszy jednego na bok, strzelił drugiego pięścią w twarz. Nie panował w tej chwili nad emocjami. Chłopaki, poobijani, rzucili się do ucieczki.
Siedziała pod drzewem, kuląc się. Tak bardzo cierpiącej dziewczyny nie widział jeszcze nigdy. Zdjąwszy z siebie płaszcz, okrył ją. Nie podnosiła głowy, lecz widział jak po jej łydkach spływają łzy.
- Zadzwonię po policję, nie martw się, gnojki dostaną za swoje!
- Nie, nie dzwoń nigdzie, błagam! Błagam!
Nim się obejrzał, zaczęła biec. Tym razem jednak zaczął ją gonić.
Schowawszy się za drzewem, obserwował jak po betonowych schodkach wdrapuje się pod drzwi. Wiedział co to za dom i zaczynał rozumieć wszystko.
Dziewczyna, wspiąwszy się na szczyt, podniosła z kolan i zapukała kilkakrotnie. Widział jak kuli się, zapewne ze strachu.
Drzwi uchyliły się, stanął w nich wysoki, przystojny, dobrze zbudowany mężczyzna około trzydziestu lat. Krzyknął na nią, a ta rozchyliła ramiona, jakby obrazując, iż nic nie posiada. Wściekł się, złapał ją za włosy i zaciągnął do środka.
Harry wolał nie myśleć o tym, co działo się z nią później. Myślał, czym sobie zasłużyła na taki los.
Wrócił po gitarę; zawitawszy do domu, wiedział, co zrobi jutro.

2 komentarze:

  1. wydaje się niezłe. Jeśli chcesz aby czytało to więcej osób odwiedzaj inne blogi reklamuj się

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy